Cooperowie uciekają z miasta do samotni nad ocean, gdzie woda łączy się z niebem w jedną wielką, cichą przestrzeń.
Z Auckland, gdzie Sue i Peter mieszkają, do swojej zatoki jadą cztery godziny samochodem. – Szukaliśmy domu, który wychodziłby na ocean – tłumaczy Peter. – Który łączyłby chłodny krajobraz z ciepłym wnętrzem – dodaje Sue. Trudno było jednak im taki znaleźć. Dlatego zdecydowali się wybudować sami swoją życiową przystań. Znaleźli dużą farmę, podzieloną na 10 działek, i wykupili jedną z nich. Leży w Zatoce Wysp, regionie słynącym ze 150 ładnych tajemniczych wysepek. Jak mówią Cooperowie, tu woda łączy się z niebem i ziemią. Na razie przystań nad Zatoką Wysp jest ich domem letniskowym, do którego uciekają na weekendy. Ale kto wie, czy za parę lat, gdy nie będą musieli już tyle pracować, nie przeniosą się tu na stałe. – Ilekroć tutaj przyjeżdżamy, coraz mniej chce nam się wracać do miasta. Któregoś dnia pewnie tu zostaniemy na zawsze – rzucają ze śmiechem.
Przyciąga ich bliskość natury. Plusk wody, szum wiatru, a poza tym niewiarygodna cisza, spokój i harmonia. Bali się, żeby dom jej nie zakłócił. Gdyby tak się stało, nigdy by sobie tego nie darowali. Dlatego do jego budowy Peter i Sue wynajęli architektów, Pipa Cheshire i Terry Hunziker. On odpowiadał za kształt budynku, ona za wystrój wnętrza. – Dom oczywiście miał powstać z naturalnych materiałów i jak najbardziej wpisywać się w krajobraz nowozelandzkiej wsi – wyjaśnia Peter. Nad brzegiem zatoki stał niegdyś dom farmera. Został zburzony, ale by upamiętnić stary budynek, Peter i Sue zdecydowali się odtworzyć jego oryginalny dach. Był spadzisty i drewniany. Miał być tym, co łączy przeszłość z przyszłością.
– To zabawne, że projekt domu zacząłem właśnie od konkretnego kształtu dachu – śmieje się Pip Cheshire. – No, ale cóż, to też jakiś punkt wyjścia. Samo wnętrze podzieliłem na dwie części. W pierwszej Cooperowie odpoczywają, bawią się, przyjmują gości. Przestrzeń jest otwarta i łączy się z zewnętrznym tarasem. Wystarczy rozsunąć szklane drzwi. Rozwiązałem to w ten sposób, żeby nie zasłaniać wspaniałego widoku na zatokę. Wiedziałem, jak bardzo woda jest dla nich ważna. Zresztą gdyby tak nie było, nie budowaliby domu w tym miejscu. Druga część domu jest tylko dla nich.
– Wybór dekoracji nie sprawiał mi kłopotów – włącza się Terry Hunziker. – Za oknem jest dość zieleni i błękitu, więc wszystko musiałam utrzymać w naturalnych, zgaszonych kolorach. Nie chciałam zakłócać tej wspaniałej naturalności, jaka tu króluje. Tym bardziej, że do budowy użyliśmy lokalnej odmiany świerku i miejscowego kamienia. Wybrałam meble nowoczesne, niektóre o nieco rustykalnym szlifie, bo chciałam podkreślić, że jest to wprawdzie nowy dom, ale zbudowany na miejscu starego.
– Uważam, że wyszło świetnie – wtrąca się Peter. – Panuje tu swoisty ład. Wszystko do siebie pasuje – skórzane fotele w kolorze karmelu, konopny dywan, ławka z drzewa tekowego, drewniane łóżka, pokryte bawełnianą tkaniną. No i dla okrasy rzeźby Paula Dibble, inspirowane sztuką Maorysów, oraz zawieszone pod sufitem indonezyjskie canoe. Na przystani nie mogło obyć się przecież bez łodzi – kończy z uśmiechem.
Każdy dom powinien mieć takie swoje serce, miejsce, do którego ciągną wszyscy domownicy. W domu Cooperów są to dwa wielkie kominki. Jeden w salonie, drugi na tarasie. – To miejsca, przy których można usiąść w fotelu, wypić szklaneczkę whisky i patrzeć, jak płonie wyrzucone na brzeg drewno. A sam ogień w kominku jest czwartym żywiołem rządzącym w tym domu – mówi na zakończenie Peter. – Zamyka cykl i podkreśla surowy charakter Nowej Zelandii.
Tekst: © Lara Sargent/Redcover.com
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: © Ken Hayden/Redcover.com