Można jeździć po świecie i nigdzie nie zagrzać miejsca. Można też wybrać to jedno, poznać je i pokochać.
Sebastian i Joanna właściwie to lubią miasto. Spędzają w nim pięć dni w tygodniu i potrafią czerpać z niego korzyści. Lubią dobre kino, przytulne restauracyjki, uliczny gwar. A mimo to 5 lat temu zamarzyło im się miejsce, w którym mogliby od niego odpoczywać. Co roku jeździli wprawdzie gdzieś na wakacje, ale to nie wystarczało. Jednak swój kawałek ziemi to, co innego niż wynajęty pokój w gospodarstwie agroturystycznym. Kupili więc 5 hektarów ze stawami. Takie cudo znaleźli na Pojezierzu Dobrzyńskim.
Potem były formalności związane z prawem do zabudowy. Czasem czuli się jak bohater „Procesu” Franza Kafki. Starczyło im jednak cierpliwości i niedługo stanął dom. Nie zbudowali nowego. Koniecznie chcieli stary, z klimatem. Ładną chałupę znaleźli w Górach Świętokrzyskich. Kiedyś należała do Niemki. Podobno prowadziła w niej aptekę. Mimo pięćdziesięciu lat, była w dobrym stanie, do tego duża, przestronna. Długo się nie zastanawiali. Kupili ją i po rozłożeniu przewieźli do siebie. Nad całym przedsięwzięciem czuwali miejscowy cieśla i tata Joanny.
– Przez trzy miesiące mieszkał w namiocie i doglądał, czy budowa idzie zgodnie z planem – mówi z podziwem w głosie Joanna. – Powiedział, że póki robota nie będzie skończona i na dachu nie zawiśnie wiecha, on się nie ogoli. Pod koniec wyglądał jak Rumcajs. Wiedzy i umiejętności zabrakło, gdy przyszedł czas na piece. Nie działały, ale były bardzo ładne i pasowały do chałupy. Wzięli się za szukanie zduna. – To był cud, że go znaleźliśmy. Ten zawód jest już na wymarciu – mówi Joanna. – Ale udało się. Zrobił nam piece, a w salonie zbudował kominek z gliny. Jego kształt wymyśliliśmy sami – dodaje z uśmiechem.
Dzisiaj dom z niebieskimi okiennicami wygląda tak, jakby stał tu od wieków. Pasuje do lasów pełnych grzybów, zielonych pól i stawów, po których pływają łabędzie. Nazwali go Bastkówka. – Od imienia męża, bo to jego oczko w głowie – mówi Joanna.
Bastkówka jest dwie godziny od Warszawy, więc zaglądają do niej w każdy weekend. Komórki nie działają i mają spokój. Śmieją się, że dwa dni w chacie, a czują się jak po tygodniowym pobycie w SPA. Czasem odwiedzają ich rodzice, czasem przyjaciele. Wpadają sąsiedzi. Miejsca nie brakuje. Raz zjechała się cała familia. Było ze czterdzieści osób. Przyjeżdża również brat Joanny, który lubi dłubać w drewnie. Między innymi dzięki niemu w domu są ciekawe meble. Wie, gdzie ich szukać i jak przywracać im ładny wygląd. Niektóre przywieźli z Niemiec - dostali je od rodziny Sebastiana. Jego dziadek był cenionym snycerzem.
Joanna i Sebastian do Bastkówki przyjeżdżają nawet zimą. Dokarmiają rodzinę łabędzi, która się tu zadomowiła. Powstała między nimi nić przyjaźni i ptaki ani myślą przenosić się gdzie indziej. Całe szczęście. Bez nich to miejsce nie byłoby takie samo. Straciłoby swój romantyzm.
Tekst Renata Barańska
Stylizacja Grażyna Bieganik
Fotografie Andrzej Pisarski