Majówka
Całkiem niedawno w Zielone Świątki niemal obowiązkowo wszyscy stęsknieni lata pakowali manatki oraz smakołyki w wiklinowe kosze i ruszali odpocząć na świeżą trawkę. Podmiejskie parki roiły się od roześmianych ludzi i prychających koni ciągnących powozy. O ironio. Miłośnicy ciszy schronienie mogli wtedy znaleźć w centrum miasta. Dziś o majówce w Zielone Świątki (w tym roku wypadają 11 maja) nikt już nie pamięta. Ale tak się dobrze składa, że piknikowe kosze możemy spakować w Święto Pracy (1 maja) i poleniuchować przynajmniej do 3 (Święto Konstytucji).
Jaskółki
Od setek lat nie tylko bocian przynosi szczęście w rodzinie. Rozdaje je też jaskółka. I o ile to, skąd bociany przybywają wiosną i dokąd odlatują jesienią, długo pozostawało wielką niewiadomą, o tyle miejsce zimowego pobytu jaskółek nie stanowiło dla nikogo tajemnicy. Otóż zimowały… w stawach i jeziorach. Dokładnie tak. Całe stada jaskółek dawały nura do wody, zanim skuł ją pierwszy przymrozek, i tam, sczepione łapkami, hibernowały do czasu, aż nie ożywił ich pierwszy ciepły promień słońca. Tysiące świadków przysięgało, że widziało na własne oczy całe girlandy ptaszków śpiących smacznie tuż pod taflą lodu. Kiedy lody puszczały, jaskółki powracały do swoich gniazd. Mogły być pewne, że zastaną je w dobrym stanie – jaskółcze gniazdo pod okapem chałupy przynosiło szczęście domowi, działało niczym piorunochron, a co najważniejsze, poprawiało szansę córki gospodarza na korzystne zamążpójście.
Marzanna
Kiedyś zwana także Morą lub Śmiercichą, była potężną, budzącą respekt boginią zimy i śmierci. Dziś funkcjonuje jako słomiana kukła do topienia. Spowszedniała nam ponadtysiącletnia tradycja (już w XV wieku Jan Długosz nazywał ją „starodawnym obyczajem”), zgodnie z którą wrzucenie Marzanny do wody było jedyną gwarancją rychłego nadejścia wiosny. Najwyraźniej w dobie centralnego ogrzewania ludzie nie nienawidzą zimy tak jak dawniej, kiedy to z tęsknoty za słońcem i nowalijkami gotowi byli znęcać się nad owiniętą białym płótnem i przyozdobioną wstążkami lub koralami kukłą. Marzannę obnoszono po całej wsi, podtapiając w każdej wodzie, jaka się tylko nawinęła. Potem wędrowano z nią poza granicę osady, podpalano i wrzucano do stawu lub rzeczki. W drodze powrotnej trzeba się było ostro pilnować. Oglądanie się za siebie groziło chorobą w nadchodzącym roku. Kościół, któremu nie podobał się ten pogański obyczaj, usiłował go zakazać już w XV wieku. Widząc, że nic nie wskórają, władze kościelne postanowiły „wykolegować” Marzannę, zastępując ją… Judaszem, też słomianym, a jakże, ale o wiele większym. Zdarzało się, że mierzącym i 3 metry wysokości. Zamiast podtapiać i palić, Judasza osądzano, wieszano na kominie albo wieży kościelnej, a następnego dnia zrzucano, szarpano i włóczono po okolicy, obrzucając kamieniami. A kończyło się i tak wrzuceniem do stawu. Oraz nadejściem wiosny.
Podlewanie miłości
Maj to miesiąc romantycznych spacerów, migdalenia się na parkowych ławkach i wręczania pierwszych nieszklarniowych bukietów. Gdybyśmy jednak żyli w zgodzie ze staropolską tradycją, to sezon zalotów należałoby zacząć w Wielkanoc. Symbolika płodności i odrodzenia sprzyjała miłosnym harcom. Panny na wydaniu obdarowywały upatrzonych młodzieńców własnoręcznie zdobionymi pisankami, a rozochoceni chłopcy ledwo mogli doczekać się Wielkiego Poniedziałku, żeby zrewanżować się swoim dobrodziejkom, wylewając na nie ceber wody albo wrzucając je do stawu. Dziewczyny, które jakimś cudem nie zostały przemoczone do suchej nitki, śmiertelnie obrażały się na męską populację wsi, gdyż z największym zapałem pławiono panny najurodziwsze, a „zaniedbywano” wyłącznie brzydule. Wielkanoc była idealnym czasem na zaręczyny. Szczególnie dla osób nieśmiałych. Był to jedyny czas w roku, kiedy można było zdeklarować się… bez słów. Zgodnie bowiem z tradycją jakakolwiek wizyta złożona przez kawalera lub wdowca podczas świąt w domu panny na wydaniu była równoznaczna z pójściem w konkury. Wystarczyło posiorbać herbatkę i już było wiadomo, że ma się poważne zamiary matrymonialne.
Szparagi
Wiosną wszyscy wegetarianie i zwolennicy zdrowego żywienia mogą odetchnąć z ulgą. Koniec szklarniowych warzyw, mrożonych marchewek, bladych pomidorów bez smaku i witamin w tabletkach! Nadchodzi czas nowalijek i sezonowych smakołyków prosto z grządki, wśród których królują szparagi (sezon od kwietnia do połowy czerwca). W starożytności leczono nimi podagrę, kaszel oraz impotencję i jadano sproszkowane, pozbawiając się tym samym przyjemności ich smakowania. Europa zaczęła uprawiać szparagi w XV wieku, ale dopiero Ludwikowi XIV zawdzięczają swoją wielką karierę. Król-słońce kochał je tak bardzo, że kazał wybudować szklarnię, gdzie mogły być uprawiane przez cały rok. Gdy nadchodził czas zbiorów, sztywny na co dzień monarcha padał na kolana i własnoręcznie wykopywał szparagi z grządek. Do Polski to warzywo dotarło w XVIII wieku, na fali arystokratycznego snobizmu. Jednak dopiero teraz powoli dociera do nas, że szparagi może jeść każdy. Każdy też może je uprawiać, bo są rośliną niewymagającą i odporną na wiosenne przymrozki.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: Stockfood, Be&W