Maleńkie zawieszki w cynowych ramkach przenoszą nas w świat starych listów i fotografii. – Jest w nich wszystko to, co lubię. Pożółkły papier, kwiaty i romantyczny nastrój – mówi Ala Radej, ich autorka.
Ala lubi drobiazgi. Zresztą sama też jest filigranowa. Kiedyś nawet pisała haiku – w tym starym japońskim wierszu są tylko trzy słowa, w sumie siedemnaście sylab. Mają po prostu stworzyć nastrój, nie są ani konkretne, ani jednoznaczne – czytelnik zrobi z nimi, co zechce. Podobnie jest z zawieszkami Ali – dwa szkiełka, obrazek i cynowa ramka.
Nazwała je „retro charms”. Te zupełnie maleńkie ludzie noszą jak biżuterię; można je zawiesić na łańcuszku lub powiązać rzemykiem i już jest bransoletka. Te trochę większe to talizmany domowe. Zdobią toaletki, służą jako etykiety na słoje czy butelki lub wiszą między fotografiami dziadków i wujów na rodzinnej galeryjce.
Bo charmsy Ala robi również na zamówienie. I rozsyła po całym świecie – od Italii po Finlandię, do Ameryki i Rzeszowa. Babcie chcą między szkiełkami oglądać swoje wnuki, nowożeńcy – zdjęcia ślubne, Amerykance marzy się zawieszka z ukochanymi psami, a przesądni marzyciele życzą sobie czterolistnej koniczynki. Tych nie brakuje, więc spory zapas koniczynki suszy się w opasłym tomie na półce, traf chciał, że to „Wstęp do psychoanalizy” Freuda. Są też medaliki z literami, znakami zodiaku, aniołkami...
Na co dzień Ala zajmuje się stylizowaniem domów, które fotografuje jej mąż Darek. – Praca przy sesji to niezłe zasuwanie – mówi. – Wieszam firany, rozstawiam dekoracje, przesuwam meble, sadzam na nich koty, proszę o piękne minki, przekupuję. A przy zawieszkach jest spokój i dłubanina. Bardzo je lubię, mam swoje rytuały.
– Do pracy zabieram się z rana. Najpierw ostrym nożykiem kroję szkiełka, potem jeszcze zaokrąglam je na rogach. Ze szlifowaniem trzeba iść do łazienki, bo to straszny bałagan. Obrazki wycinam nożyczkami, które kiedyś należały do siostry mojej babci. Mają już ze sto lat! Potem ostrożnie formuję ramkę z miedzi, pokrywam ją roztopioną cyną i dolutowuję ręcznie robione kółka. Na koniec odbijam swoją minipieczątkę zamówioną specjalnie u grawera. Sporo czasu minęło, zanim nauczyłam się tak to robić, żeby przy okazji szybki nie pękały. Jeszcze czyszczenie, polerowanie, przewlekam tasiemkę, pakuję i leci w świat.
Albo zostaje w domu. Bo Ala lubi otaczać się pięknymi rzeczami. Trochę staroświeckimi, jedynymi. – No, w sumie zawsze jak miałam do wyboru kupić sobie ciuch albo coś do mieszkania, to wybierałam to drugie – przyznaje.
– Chyba zaczęło się jeszcze w Cieszynie, tam się wychowałam. Od mamy. To ona nauczyła mnie takiego uważnego życia. Zawsze jadaliśmy przy stole nakrytym obrusem, kiedy pół Polski garbiło się przy stolikach jamnikach. Szyła dla mnie spodnie z wystanego w kolejkach dżinsu, a potem ręcznie haftowała kwiaty na nogawkach. Mama też wysyłała mnie na różne zajęcia: szydełkowanie, druty, malunki. I do dziś lubię te ręczne robótki. A za nowinkami jakoś nie przepadam – śmieje się, walcząc z telefonem. Chce mi pokazać zdjęcia innych cennych drobiazgów – suczek Toli i Poli.
Tola mieszka z nimi już półtora roku. Znaleziona w lesie. A kilka tygodni temu Ala zobaczyła w internecie zdjęcie jej sobowtóra: – Darek, patrz! Nasza Tola! To właściwie była już decyzja. Niesamowita historia – zapala się. – W tych dniach, kiedy Pola miała do nas przyjechać, znajoma wspomniała, że jej smutno, bo oddaje psa, który miał u niej tymczasowy dom. Więc mówię jej, że dobra energia krąży – ja akurat przygarniam psa. Coś mnie tknęło. Ej, a jak ten twój się nazywa? No i wyszło, że to właśnie nasza Pola.
Ala najbardziej cieszy się, że suczki będą w gazecie. Brylantowa kariera – dwa takie zwyklasy, głodne i porzucone, teraz gwiazdorzą na okładce Werandy COUNTRY (grudzień 2016) w kioskach w całym kraju. Najedzone, wygłaskane i bezpieczne. A może ktoś pomyśli, żeby też wziąć do siebie jakiegoś psiaka bezdomniaka?
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Dariusz Radej
stylizacja: Alicja Radej
kontakt: alicja-arteego.blogspot.com
retrocharms@wp.pl