Jojo to Joanna. Zdrobnienie, które przylgnęło do niej w dzieciństwie, przetrwało dorastanie, przyjaźnie, kolejne przeprowadzki, również tę na drugi kontynent. „Jojo” mówili na nią najbliżsi, a teraz wołają tak wszyscy. Bo wygodniej. O „Jojo” cieplej się myśli niż o Joannie. Z „panią Joanną” trudniej przełamać lody. Po godzinnej rozmowie z Jojo masz poczucie, że znasz ją od zawsze. A to ważne, gdy drogi zawiodą cię do Rzepisk i Stodoły u Jojo!
Nigdy nie sądziła, że będzie żyć jak teraz. W czasie studiów wyjechała na chwilę do Stanów Zjednoczonych. I została tam 25 lat. Pracowała w nieruchomościach, ale w garsonce wytrzymała tylko dwa miesiące. Zamieniła ją na kalosze i swetry, to jej styl. Konkretne rozmowy z inwestorami, bez przymilnych uśmiechów i trzepotania rzęsami.
Stare gospodarstwo w Rzepiskach kupiła z sentymentu, ze względu na wspomnienia z dzieciństwa. Na Podhale trafiła jako dziewczynka. Ojciec, lekarz, miał pod opieką sześć wsi. – Zimą dopinałam narty do jego sań, ojciec odwiedzał pacjentów, a potem zmęczeni i szczęśliwi wracaliśmy nocą z pijanym woźnicą Antosiem.
Mieszkali w zapadłej wiosce, bez dróg, bieżącej wody i prądu. W drewnianym domu na skraju wsi, pełnym światła lamp naftowych. Ojciec wieczorami rysował albo sklejał misterne zabawki z zapałek, a Jojo, zamiast „Misia z okienka”, oglądała wybryki swoich zwierząt: psa, kota i królika. – Poganiana do łóżka wpadałam pod pierzynę nagrzaną termoforami i zasypiałam z otwartymi oknami – zima, lato, zdrowa jak rydz. Rano budził mnie hałas pogrzebacza w piecu, a po chwili cudowny zapach palonego drewna.
No i wróciła. Gospodarstwo z gigantyczną stodołą (należało do górali, którzy wyjechali do Ameryki, jakby się z Jojo zamienili miejscami) czyściła przez rok. Głównie stodołę z szopą dla krów i owiec. Potem zrobiła lifting. – Nie chciałam mieć ciemnego bunkra ani pseudogóralskiej karczmy świecącej świeżuteńkim białym drewnem – opowiada.
Do szalowania użyła więc starych desek z okolicznych rozbieranych zabudowań. Nie mogła się oprzeć odcieniom zmęczonego śniegiem, wiatrem i słońcem drewna. Komponuje się idealnie z surową powierzchnią cementu i z betonową podłogą, która czeka na żywicowanie.
Centralne miejsce, jak to w porządnej chałupie, zajmuje wielki piec autorstwa Wiktora Polaka z zabytkowej Kaflarni, przyjaciela Jojo. Wiktor razem ze zdunami ułożyli patchwork z kafli w różnych odcieniach zieleni. Piec daje przyjemne ciepło, można przy nim siedzieć godzinami, słuchając trzaskających drewien.
– Stodoła jest naszym salonem – mówi Jojo. Choć mieszka w domu obok, to w niej urzęduje całymi dniami. Odbywają się tu koncerty, przedstawienia, spotkania autorskie i warsztaty. A nawet zjazdy rodzinne i kameralne śluby!
O tym, jakie to miejsce, najtrafniej mówią zapiski Jojo („Spisuję sobie takie obrazki-esejki, wolne myśli dla zatrzymania chwili”): „Kocham zupy. A więc nie dziwota, że je ciągle gotuję. Ktoś prosi o przepis. Odwalcie się! Nie pamiętam! W mojej zupie znajdzie się i dżem morelowy, i wszystkie potrzebne dla smaku i zdrowia ingrediencje. Gotowanie jest kwintesencją życia. Do garnka wlatuje więc wszystko, ale z myślą i uczuciem. Nie ma siły, żeby wyszło źle, mimo że nie wstrzelę się w gust każdego. Podobnie z ludźmi.
Do stodoły "wrzucam" wszystkich, niezależnie od tzw. środowiska. A niech się męczą, mieszają, pocą. Sól, pieprz, dżem morelowy w życiu też są potrzebne, bo w życiu ma być jak w zupie”.
Taki przepis na zupę, to znaczy na życie, sprawdza się Jojo od lat. Sprawdził się też przy urządzaniu domu. Zebrała tu wszystko, co jej potrzebne do szczęścia. Z różnych bajek.
I powstała stodoła górali świata. Oprócz miejscowego rzemiosła, mebli, skrzyń i chodników, są tu obrazy krakowskiej malarki Ewy Słowik-Grabowskiej – nepalsko-tybetańskie portrety kobiet, a także afgańskie krzesła i siedziska kupione w nowojorskiej galerii czy wzorzyste kolorowe tkaniny. – Tybet, Afganistan to przecież też góry. Stylistyka takiego rękodzieła jest podobna, jakby przez wszystko przepływała jednakowa – góralska – energia. I wcale by mnie to nie zdziwiło – mówi Jojo, która ceni temperament ludzi z gór. Prosta, uczciwa filozofia, że wszystko można zrobić i osiągnąć, wystarczy tylko pracować. Bo tu ludzie pracują naprawdę ciężko. Ale takie życie daje siłę. Tu nie ma udawania.
– Nie widzę miejsca dla siebie i mojej wolności w miejskim pośpiechu – przyznaje. Bardziej pasuje do gór, tu inne rzeczy są ważne. W mieście włączą kaloryfery, a tu trzeba narąbać drewna na zimę. – Zmieniłam styl życia. Inaczej pojmuję luksus. Zawsze będą nim podróże, ale nigdy all inclusive, wolimy miejsca nieturystyczne. W stodole panuje pełen luksus! Bo nie trzeba niczego udawać, prezentować ani stawaćna wysokości. Można po prostu być.
Kontakt do właścicieli: Stodoła u Jojo, Potok Wojtyczków 8, Rzepiska Jurgów
www.stodolaujojo.wordpress.com
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Zdjęcia: Rafał Lipski
Stylizacja: Agata de Virion