Do Kopańca przywiodły ich młodość, miłość i wyboista droga. Agata i Leszek Różańscy spędzili tu już kawał życia, a ich galeria Kozia Szyja jest znana w całych Izerach. To był maj... 1990 roku, kiedy na własnych nogach wnieśli ostatni tobół do świeżo kupionego domu nieopodal szczytu góry. Ich córka Berenika miała trzy lata. Pachniał jaśmin. Wleźli i zdyszani klapnęli na trawę. Widok wart majątku. Nie mogli się napatrzeć. Ale w końcu musieli oderwać wzrok i spytać samych siebie: „Jest pięknie, ale z czego tu będziemy żyli?”.
Za małe drzwi, zbyt ciasny surdut
Leszek śmieje się ciepło, bo od tamtej pory minęły 24 lata, a oni dali radę. Ba! Wychowali dwie córki, odkarmili kilka psów, kotów, kozę Kornelię oraz żółwia Stefana. To dowód na to, że jak człowiek idzie za głosem serca, to mu się życie zawsze ułoży. – Tyle że nic nie spadnie z nieba – zaznacza. – Najpierw musieliśmy wyremontować dom. Zbudowany w pierwszej połowie XVIII wieku, piękny i zabytkowy, był bardzo zniszczony i potrzebował remontu. A wtedy zdobycie worka z cementem graniczyło z cudem. I tak, od cudu do cudu, dom w końcu nadawał się do mieszkania. Wzniesiony praktyczną i dekoracyjną metodą przysłupową, czyli taką, w której belki są na zewnątrz. To rodzaj matrioszki: pod jednym domkiem jest drugi. Pomysł dawnych architektów sprawdzał się w chacie, w której ustawiano krosna, a praca na nich wywoływała silne drgania całej konstrukcji.
Musieli przede wszystkim wstawić nowe drzwi, bo stare okazały się… za małe. Dwa wieki temu ludzie nie byli tak rośli jak dzisiaj. Różańscy mogli się o tym przekonać, gdy w czeluściach izb znaleźli ponadstuletnie męskie buty i surdut. Ledwo pasowały na Agatę. Chuchali na wszystkie ozdobne cenne elementy. Wymienili tylko to, co było niezbędne. Chcieli, żeby wiekowy dom wyglądał jak dawniej. – Urzekła nas nie tylko chata, ale i jej położenie – dodaje Agata.
Na stoku, od strony południowej, od której zwykle sypie śnieg, dom jest prawie zakopany w ziemi, a wejście z tarasu ogrodowego prowadzi na piętro. Z kolei od północy, skąd idą mrozy, okienka są maleńkie. To po to, by chronić mieszkańców przed lodowatymi wichurami, deszczem, śnieżycami, których w Izerach nie brakuje. Jak sypnie, to po szyję. Raz mróz ściął wodę w rurach i musieli z wiadrem latać do sąsiada, który ma niezamarzające źródełko. Było to na początku ich życia w Kopańcu, kiedy jeszcze nie mieli samochodu. Nawet roweru. Nie mówiąc o telefonie czy internecie.
Chleb? W przyszły czwartek
– We wsi mieliśmy trzy telefony i jeden sklep – wylicza Leszek. – W poniedziałek kupowaliśmy mleko, we wtorek ser, chleb był na zapisy: „Panie, będzie w przyszły czwartek, ale nie wiem, czy dla wszystkich starczy” – wspomina. Po większe zakupy jeździli do Jeleniej Góry, oddalonej o 20 kilometrów. Byli młodzi, pełni zapału, a piękno niezadeptanych gór, smak odludzia i nieustanny zapach świeżej, rześkiej wilgoci dawał im power na trudniejszą niż w mieście codzienność. – U nas często pada – mówią, a ja patrzę w okno, które od rana płacze. – Dlatego zimy bywają łagodne. W ubiegłym styczniu na łące można było znaleźć kwitnące kwiaty. Izery słyną ze zmiennej pogody i temperatur. Zdarzają się latem upały powyżej 30 stopni, a potem zimy z minus 30.
Kiedy ktoś mówi, że to koniec świata, protestują. Jaki koniec? To absolutny początek. Teraz, gdy są asfalt, internet, telefon i samochód, prowadzą światowe życie. Przykład? Proszę bardzo: do czeskiej Pragi 140 kilometrów. Do Berlina pięć godzin. No i do Wrocławia 120 kilometrów. Gdyby tylko chcieli, mogliby sobie wyskoczyć tu i tam, ale gdzie jest lepiej niż w Kopańcu? Obydwoje mają pracę, którą kochają. Leszek jest od pierwszego roku ich wiejskiego życia nauczycielem w miejscowej szkole. Uczy historii, etyki, zajmuje się edukacją regionalną, prowadzi też świetlicę. Agata, ceramiczka, ma własną pracownię i galerię (nazwała ją Kozia Szyja – na cześć góry, na której mieszkają). Wymyśla, lepi i wypala kafle. Opowiada na nich historie kosmograficzne albo zdobi je ulubionymi mandalami i spiralami.
W pracach Agaty widać także inspirację naturą – płytki w delikatne botaniczne wzory, kubki z motywem lawendy, krasnale w paprykowych czapkach i towarzyskie kury. Co jakiś czas przyjeżdżają na warsztaty ceramiczne dzieci i dorośli. I wtedy razem lepią, wypalają, ozdabiają.
Kowal i wróżbitka pod jednym dachem
Leszek nie tylko sprawdza klasówki... Maluje, tworzy grafiki, fotografuje, pisze. Jego „Opowieści ostateczne” rozeszły się na pniu i zostały uznane za najlepszą pozycję mówiącą o Dolnym Śląsku. Bohaterem drugiej jest sam Kopaniec („Kopaniec. Kalendarium”). Zawsze pełen niezwykłych ludzi. Ci, którzy kiedyś osiedlili się w tym miejscu, odgrodzonym od cywilizacji gęstymi, dzikimi borami, znaleźli spokojną przystań. Omijały ją i wojny, i zarazy. – Wieś była protestancka, zamożna, domy okazałe. Działał tu folusz: dziesięć krosien tkackich – opowiada Leszek. – Jedna rodzina robiła klepsydry do kościołów.
W 1857 roku powstała szkoła haftu i koronczarstwa. Wypuszczała w świat między innymi słynne i bardzo drogie koronki brukselskie i brabanckie. Jeszcze przed II wojną światową przyjeżdżali do Kopańca na letnisko turyści. Kolejna fala osiedleńców ruszyła jakieś trzydzieści lat temu. Artystów, odszczepieńców, nawiedzonych. Niektórzy pomieszkali tu trochę i biegli dalej, inni osiedli na stałe. Postawili na agroturystykę, artystyczne wizje. Skrzyknęli się, zaprzyjaźnili i stworzyli wspólnie niezwykłe przedsięwzięcia. Przede wszystkim Teatr Ludowy, grupę Cornu Cervi, czyli Jeleniowy Róg. Spektakle przybliżały turystom kulturę i codzienność średniowiecza. – Właśnie z tego powodu od czasu do czasu biegałem w ciżmach z długimi noskami – śmieje się Leszek.
Stworzyli też replikę XIII-wiecznej osady, by pokazywać dzieciakom, jak przed wiekami wyglądało wiejskie życie. Ludzie sobie pomagali, bo gdyby nie, to komuś zawsze by czegoś brakowało. Byli zatem: kowal, mnich, garncarz, medyk, zielarka, wróżbitka. Współpracowali, bawili się życiem i miejscem, które dla siebie wybrali. A może to Kopaniec ich wybrał? Agata i Leszek kiwają głowami. To całkiem możliwe.
Agata i Leszek Różańscy
KONTAKT DO ARTYSTÓW:
koziaszyja@poczta.onet.pl
galeriakoziaszyja.blogspot.com
Tekst: Sonia Ross
Stylizacja: Kasia Szeroki
Zdjęcia: Kuba Mordarski, Leszek Różański