Pomaga i nic za to nie chce. Taki darmowy uzdrowiciel drzemie w każdym z psów i kotów. Trzeba tylko umieć skorzystać z jego usług.
Pierwsza zasada: życzliwość. Druga: bliskość. Nikogo jeszcze nie uleczył pies na łańcuchu czy kot w stodole.
Od dawna wiadomo, że samo obcowanie z miłością leczy najgorsze „rany”. Wiedzą o tym lekarze pediatrzy. Bliskość matki przyspiesza powrót chorego dziecka do zdrowia, dlatego w szpitalach wstawia się polowe łóżka dla rodziców. Niestety, nie wszyscy pediatrzy zdają sobie sprawę, że psia miłość też potrafi czynić cuda. Jeden z nich zdarzył się kilka lat temu w domu chorej na autyzm dziewczynki. Miała już kilka lat, jednak nikomu nie udało się nawiązać z nią kontaktu. Rodzice prawie stracili nadzieję, gdy ktoś zapytał: „Dlaczego nie macie psa?”. Natychmiast przygarnęli młodą suczkę w typie labradora. Była zastraszona i bała się kontaktu z człowiekiem. Zdrowym człowiekiem. Ale od razu przylgnęła do małej dziewczynki. Czuwała przy jej łóżeczku całymi dniami.
Któregoś ranka, kiedy matka w kuchni szykowała śniadanie, ich mieszkanie rozpromienił śmiech dziecka. Było to tak dziwne, jak lądowanie UFO. Matka nigdy przedtem nie słyszała takich dźwięków dochodzących z dziecinnego pokoju. Gdy stanęła w drzwiach, śmiech natychmiast ucichł. Wyszła i znów usłyszała, jak jej córeczka śmieje się do psa. Od tamtej pory dziewczynka zrobiła ogromne postępy. Tylko dzięki temu, że była przy niej psia miłość. Jej moc działa wyłącznie w bezpośrednim kontakcie i można ją zmierzyć.
Nawet za pomocą „szkiełka i oka” stwierdzono, że głaskanie psa obniża ciśnienie krwi. Że spanie z psem chroni przed szeregiem chorób zakaźnych. A to za sprawą tak zwanej odporności krzyżowej. Najlepszym przykładem są tu spokrewnione ze sobą wirusy odry i nosówki. Wirus nosówki, niegroźny dla człowieka, wyzwala w nim odporność na odrę. I odwrotnie – psu, który miał kontakt z wirusem odry, nosówka nie grozi. Takich zależ-ności w świecie zakaźnych drobnoustrojów jest znacznie więcej i nie dotyczą wyłącznie psów. Wirus krowiej ospy powoduje u człowieka odporność na tak zwaną czarną ospę. Wirus kociej ospy także jest spokrewniony z jego ludzkim odpowiednikiem. Bez żadnej przesady można nazwać kontakt ze zwierzętami profilaktyką podobną szczepieniu.
Zwierzęta domowe mają zmysły znacznie wrażliwsze od ludzkich. Mogą wyczuć „zapach” choroby i dać znać człowiekowi, że czas na wizytę u lekarza. Wykorzystują to ludzie chorzy na cukrzycę i padaczkę. Ich psy wyczuwają zarówno spadek poziomu cukru, jak i zbliżający się atak epilepsji. Dzięki temu chorzy mogą zawczasu zażyć lekarstwo czy szukać pomocy u bliskich. Jeśli nawet to nie przekona czytelników do oddania serca psu lub kotu, dodam, że sama obecność zwierząt działa zbawiennie na naszą psychikę. Stajemy się mniej nerwowi, znikają bezpodstawne lęki i natręctwa.
Wystarczy, że uśmiechnięte psie oczy spojrzą w nasze, a kocie łapki ugniotą bolące kolano. Od razu przestanie boleć. Są nawet zwolennicy teorii o uzdrawiającej mocy kociego ładunku elektrycznego. Wszyscy jesteśmy „naładowani” elektrycznością, ale podobno kot zbiera „złe” ładunki z otoczenia – dla niego stają się one „dobre”.
Pamiętajmy: wszystko, co wiąże się z cierpieniem i bólem zwierzęcia, jest niezdrowe. Nikomu jeszcze nie pomógł ani psi smalec, ani kocia skórka. To tak, jakbyśmy szukali ratunku w białym kitlu – bez lekarza nie zadziała!
Tekst: Dorota Sumińska doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje radiowe i telewizyjne o zwierzętach
Zdjęcie: Shutterstock.com
MOŻNA SIĘ ZAPRZYJAŹNIĆ NAWET Z PCHŁĄ
Dorota Sumińska pisze, bo lubi. Co roku książka albo dwie. Najnowsza – „Dalej na czterech łapach” – to druga część jej autobiografii.
Dużo tu opowieści o zwierzętach w pani życiu. I o tym, jak ludzie je traktują. Czy ma pani poczucie, że pisaniem coś w nas zmienia?
Myślę, że moje książki czytają na ogół ludzie, którzy nie potrzebują się zmieniać. Oczywiście wierzę, że ktoś się czegoś uczy, czasem jednak wydaje mi się, że jest odwrotnie. Dzwonią do mnie z pytaniami, jak się pozbyć kuny ze strychu czy jak wykurzyć kreta z ogrodu… Jeśli ktoś coś z moich książek zrozumiał, nigdy by się z czymś podobnym nie zwrócił! A ja piszę i tak – bo mam potrzebę pisania. To reakcja na ludzką bezmyślność. Bo nasz nie najlepszy stosunek do świata nie wynika ze złej woli, ale z braku wyobraźni.
Poza pisaniem są jeszcze spotkania…
Bardzo je lubię. Zwłaszcza z dziećmi. Ale nigdy nie przychodzę, żeby „opowiadać o zwierzątkach”. A najczęściej właśnie takie zaproszenia dostaję. „Opowie pani o tym, co lubi piesek albo kotek…”. Takie infantylne podejście robi dużo złego. A to poważna sprawa. Dotyczy etyki i moralności. I tego powinniśmy przede wszystkim uczyć w szkole – jak żyć po ludzku. Nie można tak żyć, nie traktując po ludzku zwierząt. Najbardziej lubię spotkania, na które dzieci przychodzą z rodzicami. Widzę wtedy, że i dorośli mogą się zmienić! Kiedyś zaproszono mnie do programu „5, 10, 15”.
Jechałam do studia, gdy na drodze zauważyłam dwa zaskrońce. Zabrałam je, żeby ich nic nie rozjechało, i pomyślałam, że mogą być „pomocą dydaktyczną”. Włożyłam je do woreczka. W studiu poprosiłam, żeby dzieci wsuwały tam dłoń i zgadywały, co jest w środku. Pomysły były różne, w końcu mała dziewczynka powiedziała: „Tam jest wąż!”. Wszyscy odskoczyli. Pokazałam zaskrońce, opowiadałam o nich i prosiłam, by każdy po kolei je pogłaskał. Każdy chciał dotknąć, nikt nie wzdrygał się z obrzydzenia.
Ma też pani chyba trudniejsze spotkania – z więźniami.
Tak. Resocjalizacja z pomocą psów daje niesłychane rezultaty. Kontakt ze zwierzęciem otwiera im oczy na cudze, nie tylko psie potrzeby, uwrażliwia. Nie twierdzę, że od razu zrobi z przestępców aniołki, ale zmiana jest. Faceci z wyrokami 20 lat płakali, kiedy zachorował „ich” pies. Patrzyłam, jak witali się z pupilami, jak brali na ręce i tulili. Może nigdy nie tulili tak innego człowieka…
Z jakimi zwierzętami najtrudniej się zaprzyjaźnić?
Można z każdym. Nawet z pchłą – tylko trzeba chcieć. A nam nie zawsze się chce. Ja mam takich przyjaźni sporo. Z myszką, która zamieszkała w mojej kuchni. Z chorym gołębiem, dla którego zostałam mamą i tatą. Najważniejsze, aby obie strony dawały taką samą satysfakcję. Człowiek uwielbia niewolić i dopiero wtedy się „zaprzyjaźniać”. Najgorzej wypadło przymierze z psem. Zaufał nam, a teraz siedzi w schronisku i czeka na „przyjaciela”.
Widziała już pani wiele zwierząt – tych naszych i tych egzotycznych. Ma pani jeszcze jakieś „zwierzęce” marzenia?
Pewnie, że tak. Całą masę. Przede wszystkim jedno: zobaczyć naszych szczęśliwych krewniaków z rodziny naczelnych. Szczęśliwe goryle, szympansy. Każde dziko żyjące zwierzę, które zaszczyca mnie swoją uwagą, to dla mnie niezwykłe przeżycie. Tak było z langurami na Borneo. Zaczęło się od jednej małpeczki – ślicznej dziewczynki. Najpierw kokietowała mnie spojrzeniem, potem podeszła.
Polizała moją dłoń, obejrzała pierścionek. Kiedy inne małpie dzieci zobaczyły, że to dziwne duże stworzenie nie jest groźne, w sekundę obsiadła mnie cała gromada. Zabawa trwała dwie godziny. Do dziś nie mogę uwierzyć, że przytrafiło mi się coś takiego. To jedno z moich najcenniejszych wspomnień.
Dorota Sumińska „Dalej na czterech łapach”, Wydawnictwo Literackie. „Weranda Country” jest patronem medialnym książki.
Rozmawiała: Joanna Derda