W Andach mawiają, że sweter z alpaki jest na całe życie. Człowiek dojrzewa, starzeje się, a wełna nabiera w tym czasie więcej miękkości nic nie tracąc ze swojego ciepła i urody.
Z naszymi „kosmitami” jest jak z ogrodem, z wiosną zaczyna się sezon – śmieje się Zosia. Janusz strzyże, ona przędzie wełnę na kołowrotku. Później przychodzi czas dziergania. Szale są zawsze tkane. Tak nakazuje tradycja. Praca nad jednym zajmuje dwa dni. Zrobienie swetra czy poncho to już wyzwanie. Ale warto, bo alpacze runo nie ma sobie równych. Wystarczy wziąć w dłonie świeżo ostrzyżoną wełnę: jest mięciutka, gładka i… ma delikatny zapach wiatru. Włókno jest sześciokrotnie cieńsze od ludzkiego włosa, sześć razy cieplejsze od owczego runa i trzy razy bardziej wytrzymałe.
Alpaka jest niezwykła. Zgrabna, majestatyczna, a jednocześnie nieco groteskowa, jakby wyjęta z kreskówki. Choć jej ojczyzną jest Ameryka Południowa, w mazurskim krajobrazie czuje się zaskakująco dobrze. Zosię i Janusza, renowatorów dzieł sztuki (ratują stareńkie, poszarzałe ikony), uwiodły bez reszty. Bo jakże nie dać się zauroczyć takim stworzeniom? Zaciekawiony Lolek podchodzi do ogrodzenia. Patrzy na ciebie wyczekująco jasnobłękitnymi ślepiami i wyciąga długą szyję. Gdy przysuniesz policzek, dziuga przyjacielsko nosem, dając soczystego buziaka.
Męskim przewodnikiem stada jest jasnobrązowy Valentino, ojciec wszystkich tutejszych alpaczątek.
– No cóż, imię zobowiązuje! Reszta chłopaków to jeszcze dzieciaki. Przyjmowanie na świat alpaki to niezwykłe przeżycie – mówią z przejęciem gospodarze. – Andyjscy Indianie mawiają, że alpaka rodzi dziecko, nie jagnię. Podczas aktu narodzin wytwarza się szczególna więź między przyjmującym je człowiekiem a małym cria, bo tak w języku Indian zwie się alpacze małe. Hodowca, od którego kupiliśmy nasze pierwsze alpaki, zawsze pyta, co też się nam urodziło – bo to przecież po trosze jego dzieci. Najstarszą damą jest Morelia. Ma posłuch w stadzie. Wprawdzie Valentino sądzi, że on jest tu szefem, tak naprawdę rządzi ona. Morelia to twarda sztuka. W młodości w górach napadła ją puma. Przeżyła, lecz na grzbiecie ma ślady pazurów i kłów. – Kochamy pracę z ich wełną, od splątanego runa do szala, w który można wtulić twarz – mawiają.
Tworzymy, aby żyć. Żyjemy, aby tworzyć.
Tekst: Joanna Włodarska
Fotografie: Michał Mrowiec
www.losalpaqueros.com
http://duoart.blogspot.com