Ślub z przygodami
Jakoś w połowie listopada sąsiad, wydłubując ze starannie wybetonowanego podwórka ostatnie szczątki liści, oznajmił z ulgą w głosie, iż w końcu wydaje córkę za mąż. Zaprasza na ślub i wesele.
Pogratulowaliśmy, będziemy, a jakże… Fakt, że dziewczyna mieszkała bez ślubu z ojcem trzyletniego, na szczęście poczętego po bożemu, doustrojowo, Łukaszka, spędzał sen z powiek naszego proboszcza i na każdej pasterce nie omieszkał całej rodzinie wymyślać od bezbożników. – Dobrze, że im się w ogóle pozwala wejść do kościoła – grzmiał, wnosząc Jezuska do żłobka i tocząc groźnym wzrokiem po struchlałym tłumie, bo u nas w co drugim domu podobne zgorszenie…
W te święta sąsiad odetchnie. Będzie w końcu sakrament jak Bóg przykazał i potem weselne przyjęcie w knajpie Las Vegas pod lasem. Menu już ustalone, wódka się mrozi, najlepsza w okolicy orkiestra zamówiona jeszcze po żniwach, telewizja też. Jak ślub to ślub…
Na świętego Szczepana kościół był pełen ludzi w odświętnych strojach, z kwiatami. Przed kościołem ekipa ustawiała kamery. Spadł świeży śnieg, było jak w bajce. Rozszedł się szmer, gdy w alejce pojawiła się para jabłkowitych koni, a na ich grzbietach piękna panna młoda w rozwianym welonie, oficerkach i kożuszku i wąsaty leśnik w mundurze z dwururką. Wierzchowce okryto derkami i narzeczeni ruszyli przed ołtarz.
Organy zagrzmiały, w końcu pojawił się sam proboszcz, a po kościele przeszedł głośny jęk. Nieduży okrągławy ksiądz wyglądał, jakby właśnie przegrał bitwę z młotkiem. Miał rozczochrane włosy, zdartą skórę na nosie, podbite oko, spuchniętą wargę i ciemną pręgę na czole. Odgonił ministrantów i zagarniając do tyłu czuprynę, wyjaśnił nieco bełkotliwie, że został zaatakowany na służbie… Gdy zmieniał komżę pod paradny ornat, zobaczył młodych na koniach i wzruszony wyjrzał z zakrystii, zapominając o wyślizganych schodach. Zaplątał się w komżę i runął w dół, myśląc po drodze, że za sprawą szatana – jak nic – do tego ślubu nie dojdzie! Na szczęście Bóg czuwał.
Ksiądz uderzył w kamienie miękką częścią głowy, więc żyje, choć musiał zażyć lekarstwo. W tłumie rozległ się szmer uznania. Proboszcz jest znany z przekonania, że każde schorzenie można skutecznie wyleczyć, popijając odpowiedni gatunek nalewki. Ślub był niezwykle widowiskowy, a zaraz potem proboszcza odwieziono do Las Vegas, by nie dopuścić do nawrotu trzeźwości, która, jak wiadomo, potęguje wszelkie bóle i choroby…
Teresa Jaskierny
Fot. Andrzej Szeliński