Talerz ciepłej strawy i miejsce przy stole czekają tu na każdego nie tylko w Wigilię. Ale właśnie zimą w Chacie Wędrowca jest najcieplej – od płonącego w kominku ognia i atmosfery, jaką stworzyli Ewa i Robert.
Każde święta w Bieszczadach są inne. Ale jedno się nie zmienia – Boże Narodzenie jest tylko dla nich. No i najbliższych przyjaciół. Tyle że to „najściślejsze” grono liczy nawet i 20 osób. To czas wspólnego gotowania i wieczorów przy świecach. Robert szaleje w kuchni i nigdy nie brakuje mu pomocników. A wieczorem, gdy rozbłyśnie już ta pierwsza, z niecierpliwością wypatrywana przez dzieci gwiazda, siadają do stołu. – I zawsze jest 12 potraw! – podkreśla. Jak tradycja nakazuje, wyczarowuje zupę grzybową i kutię – z maku przywiezionego z Afganistanu. Do tego karp po żydowsku (– Palce lizać – wtrąca Ewa), a na deser serniki z pracowicie ucieranego sera.
Z daktylami, figami, orzechami i migdałami. Poezja w najczystszym wydaniu! Dzieci dobry miesiąc przed świętami zaczynają podpytywać, co tata tym razem ugotuje, a mały Maksiu, który chce być kucharzem (jak tata, wiadomo!), z całą powagą uspokaja: – Nie martw się tato, ja ci pomogę! A potem, całą gromadą, tłoczą się w drewnianym wiejskim kościółku w Wetlinie. Rozgrzani drogą, radością i wspólnym śpiewaniem kolęd. – Bieszczady to była miłość od pierwszego wejrzenia – mówią zgodnie Żechowscy. To tutaj Ewa stała się prawdziwą bieszczadzką kobietą. Twardą, dzielną i odważną. Taką, co to latem, zamiast fruwać jak motyl, myśli o drewnie na zimę. Mimo trudów – uśmiechniętą i szczęśliwą, że w góry blisko i wokół pachnie lasem, że potok gada, a ona ma przy sobie mężczyznę. Jeszcze bardziej twardego. Co konno jeździ po łąkach, a zimą skuterem gna. Bo mięczak w Bieszczadzie nie ma szans.
17 lat temu weszła do Bacówki pod Małą Rawką i… została. Z Robertem, który prowadził schronisko. – Przeżyliśmy tam 7 pięknych lat, srogich zim i cudownych jesieni – wspomina. Ale gdy rodzina się powiększyła o Misię i Maksia, stwierdzili, że pora na prawdziwy dom. Robert zawsze marzył o własnej restauracji. Z kuchnią, która syci i rozgrzewa. – Ze wszystkich wypraw przywozimy przyprawy, wina i pomysły na nowe dania. Poczesne miejsce w menu Chaty Wędrowca (tak nazwali karczmę) zajmuje Naleśnik Gigant, deser słynny wśród stałych bywalców. Szczęśliwcy mogą się też od czasu do czasu załapać na tadżin – danie z glinianego naczynia z pokrywą w kształcie stożka. – Kuchnia to jedno, ale zawsze chciałem stworzyć miejsce, gdzie można by po prostu siedzieć i rozmawiać, godzinami, jak przed laty w schronisku – mówi Robert. – No i wymyśliliśmy pijalnię piw słowackich. Dlaczego słowackich? Bo są świetne, a mało u nas znane.
Ewa bez towarzystwa żyć nie potrafi. Po tylu latach w schronisku brakowało jej rozmów z wędrowcami. Budując w Wetlinie dom, pomyślała, że i on może stać się schronieniem dla strudzonych piechurów. I tak w domowej filii Chaty każdy może się ogrzać, dostać herbatę i coś przekąsić. – Dom musi być przytulny – mówi Ewa. – Z ogniem płonącym w kominku, dziećmi, psem i kotem. Zimy trwają tu długo, czasami ostatnie śniegi nie chcą się wycofać. – Indyjskie meble, marokańskie lampy przywodzą na myśl trochę cieplejsze klimaty – śmieje się – ale za to wiosną, gdy połoniny wybuchają wszystkimi odcieniami zieleni, człowiek czuje, że żyje. Tutaj mamy nasz kawałek nieba i ja już nie chcę inaczej.
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski
Blog Ewy www.pejzazebieszczadzkie.blogspot.com
www.chatawedrowca.pl