Wszystko zaczęło się jak u Oscara Wilde’a w „Upiorze rodu Canterville’ów”.
Oto amerykańskie małżeństwo postanawia osiedlić się w starej angielskiej posiadłości. Mają córkę, zupełnie jak u klasyka, oraz dwóch krzykliwych bliźniaków. O, przepraszam, tu zamiast chłopaków z piekła rodem występują dwa niesforne walijskie teriery. Jest też magiczny ogród, w którym wiosną rozkwitają migdałowce, wypisz wymaluj jak w powieści.
Wreszcie – jest i duch. Niestety, zamiast zamurowanego żywcem rozrabiaki sir Simona – tylko banalny genius loci, czyli duch miejsca, ale za to jaki! – To on mnie tak zauroczył. Mąż wcale się nie rwał do życia na angielskiej prowincji, musiałam mu długo wiercić dziurę w brzuchu. Zwłaszcza że chata była strasznie zrujnowana, nie miała nawet bieżącej wody – wspomina Lesley.
Teraz ryzykowna decyzja wydaje się obojgu wybawieniem. Na kilkanaście dni przed Bożym Narodzeniem porzucają Londyn, całe to szaleństwo promocji i zakupów, ładują do bagażnika walizki, córkę i psy, i jadą do Gloucestershire, gdzie czeka ich XIX-wieczny dom. Ukryty pośród łagodnych wzgórz, posrebrzony szronem, zaspany. Kiedyś był gajówką.
– Nic dziwnego, że przyjeżdżano tu na polowania, bo w zdziczałym ogrodzie pełno było tropów saren i lisów – opowiada Lesley. Ona sama nie zamierzała biegać ze strzelbą, nie znosi polowań. Chciała mieć wiejski dom z dużym i pięknym ogrodem. – Moja rodzina od XVIII wieku uprawiała ziemię w Alabamie, choć nie były to oczywiście rośliny dekoracyjne – śmieje się.
Na początku wyburzyli ściany na parterze, pozbywając się małych pokoików. W ich miejsce powstały przestronny hol, kuchnia, sypialnia i salon, z którego przejść można do dobudówki. Tu z jednej strony jest duży okrągły stół, z drugiej wygodna sofa z widokiem na ogród. Światło zapewnia pięć par przeszklonych drzwi i zawsze odsłonięte okna.
– Dom letniskowy nie powinien być zbyt formalnie urządzony – uważa Lesley. – Odrobina nieładu dobrze wpływa na atmosferę. No i nie muszę się martwić, że teriery – Daisy i Dash – poszarpią tapicerkę. Właściwie to nawet przymykam oko, gdy wylegują się na fotelach. W swoim zaciszu rodzina szykuje świąteczne smakołyki i przystraja gajówkę w oczekiwaniu na Gwiazdkę. Lesley rozstawia po domu świeczki, które pięknie rozświetlają pokoje. Choinka stoi naprzeciw drzwi do kuchni. Tu widać ją najlepiej, bo przecież w święta goście krążą między kuchnią a jadalnią.
W dzień Bożego Narodzenia gospodyni wyciąga najlepsze kryształy i obrusy, i rusza do kuchni przygotowywać serowe fondue. – Może to dziwne, ale najbardziej je lubimy, to taka nasza mała tradycja – śmieje się.
Po kolacji siadają przy kominku i spoglądają za okno na obsypany śniegiem ogród. Czasem podchodzą tam zaciekawione sarny, by wygrzebać z ziemi jakiś kąsek. Lesley nie ma nic przeciwko temu. – Może przywabia je blask świec, a może chcą nam coś powiedzieć?
Tekst: Johanna Thornycroft
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Projekt domu, ogrodu, stylizacja: Lesley Cooke
Fotografie: Andreas von Einsiedel/East News