Te góry są piękne, aż zapierają dech. Choć nie dla wszystkich. Ale Maciek i Jagoda oswoili swój kawałek połoniny. Nazwali go Magoda.
Kupili bojkowską chatę wraz z… kolonią pająków wielkości piłeczek. Pajęczyny siwymi strzępkami zwisały metr od sufitu. Spadały we włosy, za koszulę, na twarz – mimo dramatyzmu opowieści obojgu śmieją się oczy. Sprzątanie i wymiatanie pozostałości po dawnych lokatorach trochę potrwało, ale Jagoda i Maciek, jak na bieszczadzkich osadników przystało, postanowili w chacie zamieszkać na stałe.
I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu ona – drobna blondynka o ujmującym głosie – była bizneswoman pełną gębą. Miała w Szczecinie agencję reklamową i nawet do głowy by jej nie przyszło żyć gdziekolwiek jak traper. Poznała jednak Maćka, którego dobre wiatry przywiały z Przemyśla do Szczecina, i stało się.
– Pierwszy raz zobaczyłam połoniny, gdy przyjechaliśmy tu razem. W zasadzie już zdecydowani, żeby się osiedlić. Urzekły mnie – wspomina Jagoda. Gdy na samiutkim skraju Polski, w Lutowiskach, znaleźli bojkowski dom, Maciek aż zatarł ręce z radości. Jest konserwatorem zabytków, kocha drewniane domy.
Nadeszła zima. Zamarzały rury, zamarzał też oddech w chacie. A zima w Bieszczadach to nie przelewki – bywa, że panoszy się od października do maja. – Piec dymił niemiłosiernie, paliliśmy cały czas, a i tak nad ranem mieliśmy dwa stopnie, na szczęście powyżej zera – opowiada Jagoda. – Przerzucać niezmierzony biały puch trzeba było co i rusz, a do drogi mamy dobre 200 metrów.
Nie do wiary, ale dziś opowieść o tych dniach w obojgu budzi sentyment. Bo piękny to był czas, bez końca rozmawiali, planowali, wsłuchiwali się w tajemnicze odgłosy, które wydawał drewniany dom. To wtedy narodziła się Magoda – chata z bali, z kominkiem, psem na dywaniku, werandą pełną gości. Jakoś przeżyli tę pierwszą zimę, a potem przyszła późna wiosna.
Nadszedł czas do rozpoczęcia nowego życia. Z pomocą przyjaciela, który niejeden sterany drewniany bieszczadzki dom uratował przed zagładą, znaleźli pod Rzeszowem chałupę. Trzeba tylko ją przenieść. Łatwo nie było.
W okolicy o ludzi do pracy trudno i Maciek sam składał ponumerowane belki. Wieczorami z trudem wlókł się do łóżka, a Jagoda nie mogła podnieść ze zmęczenia rąk. Jednak kiedy co wieczór patrzyli na rosnące w górę ściany, nabierali chęci do dalszej pracy. Byli coraz bardziej niecierpliwi. A gdy Maciek postawił dom, Jagoda rzuciła się w wir urządzania. A ma do tego dryg. – Mebli i dodatków szukamy często w Czaczu. Co to Czacz? Już mówię. Taka wioska w Wielkopolsce, gdzie wszyscy zamienili stodoły w składy używanych mebli i innych cudeniek.
– No, ale nie oszukujmy się, nasze życie to nie tylko ciężka praca – śmieją się. – Lubimy wieczorami posiedzieć na schodkach i pogadać. Lubimy spacerować z naszymi goldenkami Bubą i Bezą. Tylko wtedy można pobyć sam na sam własnymi myślami. Są jeszcze kozy. – Ale już bardziej Maćka – mówi Jagoda z figlarną miną. – Ja im tylko firaneczki do koziarni uszyłam. To charakterne stworzenia, acz wielce pożyteczne. Dzięki nim na stół często wjeżdżają pyszne sery. Robi je oczywiście Jagoda. Dodaje zioła ze swojego ogródka.
Nazwa domu powstała z połączenia części liter ich imion. Tak samo Jagoda nazwała blog, na którym opisuje dzień po dniu, miesiąc po miesiącu swoje bieszczadzkie życie. Że została specem od rozmrażania rur suszarką do włosów i jak cudowna jest jesień na połoninach. I że wreszcie wyremontowali bojkowską chatę, która była ich pierwszym schronieniem w Bieszczadach. O zmęczeniu i dumie, że tak pięknie teraz wygląda.
W kominku wesoło trzaska ogień. W płomienie wpatruje się rozleniwiona Buba. Schodów pilnuje Bury – zdaniem Maćka, nie do końca zrównoważony emocjonalnie kot. Gdy sięgam wzrokiem nad górami, widać we mgle Ukrainę. Spoglądam na Jagodę z Maćkiem pracujących ramię w ramię. Nie mogę oprzeć się myśli, że takie życie to poezja.
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski
chatamagoda.blogspot.com