Ruda sąsiadka
Mam w ogrodzie dwie rodziny wiewiórek. Mieszkają na dębie i w rozwidleniu gałęzi świerka. Ich gniazda z wejściami od dołu, a nie u góry, jak w gniazdach ptaków, mają drugie wyjście ewakuacyjne. Gdy na zewnątrz temperatura spada do 5°C, w domkach wiewiórek jest 18-20°C. W ostre mrozy zamykają wejście i zapadają w sen.
W cieplejsze dni wymykają się do spiżarni, w której przez lato i jesień zgromadziły nasiona, orzechy, szyszki. Zapasy gromadzą w dziuplach, zagłębieniach kory lub pod ziemią, ale główną stołówkę mają tuż przy mojej kuchni na 14-metrowej sośnie, którą ogałacają wiosną z młodych pędów, a latem i zimą z szyszek. Więc właściwie moja rola opiekuna ogrodowych zwierząt ogranicza się w ciepłe dni do pilnowania kocura Szymka (drań potrafi upolować młodą wiewiórkę) i podziwiania rudych podczas gonitwy wkoło pnia drzewa. Ich łapki czepiające się kory wydają zabawny, rytmiczny dźwięk.
Doktor naszych psów i kotów sam kiedyś stał się pniem dla wychowywanej przez siebie wiewiórki, która nie opuszczała jego ramion. Ślepe maleństwo znalazła pod drzewem jedna z klientek przychodni weterynaryjnej, więc mu je przyniosła.
Karmił malucha kleikiem z żółtka, miodu i kaszy manny, potem chował po kątach orzechy, nasiona słonecznika, mieszankę dla gryzoni, a nawet kalafior i spaghetti. Ponieważ wiewiórki jadają również korę, komoda i szafa trafiły w zastępstwie do menu wychowanki. Trzeba było smarować musztardą meble, aby zmienić to przyzwyczajenie. Z inteligencją wiewiórki było lepiej niż z próbami opanowania czystości.
Bo choć jest pojętna jak kot i – jak to gryzonie – łatwo się oswaja, do kuwety załatwiać się nie ma zamiaru. A gdy podrośnie, potrafi w domu narozrabiać. Pupilka doktora, gdy dorosła, trafiła do otwartej woliery w leśnym ogrodzie. Zaczęła wyprawiać się na coraz dalsze spacery, potem już tylko wracała po jedzenie, aż zupełnie wróciła do lasu. Zimą obserwuję swoje wiewiórki i gdzieś na przełomie stycznia i lutego, gdy wędrują w poszukiwaniu pokarmu aż na czubek sosny i zaglądają do karmników ptaków, zaczynam je dokarmiać. Szczególnie gdy na ziemi zlodowaciały śnieg przykrył naziemne spiżarnie wiewiórek. Wtedy wysoko (uwaga na koty!) na pniu sosny, na której zwykle żerują, przyczepiam wiklinowy koszyk, do którego wsypuję orzechy i musli. Gdy pada śnieg, mają rezerwową stołówkę – zadaszony karmnik dla ptaków, na tyle duży i bez zabudowy z boków, aby wiewiórka mogła do niego wejść. Ma oczywiście konkurencję ptaków, dlatego zapasy trzeba uzupełniać dość często i nie przerywać dokarmiania aż do tajania śniegów. Nie ma piękniejszego widoku jak ruda kitka za twoim oknem.
Tekst: Andrzej Szeliński