Kiedy miał pięć lat, na ścianie chałupy wymalował rząd kolorowych kwiatów w doniczkach. Jako dojrzały artysta Karol Kłoskowski z takim kunsztem ozdobił swoją willę w Zakopanem, że do dziś jest niedościgłym wzorem domu z góralską duszą.
Te jego dziecięce kwiatki tak się spodobały sąsiadom z podolskiej wsi, że mały Karol malował i dla nich. Trudno było wtedy o farby, więc zrobił je sam. Czerwoną z wiśni, zieloną z liści bobu, niebieską z lazurku do prania, a fioletową z dzikiego bzu. Trzy lata później, kiedy mógł utrzymać w rączce duże nożyce krawieckie, zaczął robić wycinanki. Najpierw z gazet. Ale gdy mama zobaczyła, jaką frajdę mu to sprawia, dostał od niej arkusze czystego białego papieru. Kiedyś nawet przyszła do niego dziewczyna ze stertą kolorowych kartek i poprosiła, żeby zrobił wycinanki na jej wesele. Już wtedy o Karolu Kłoskowskim mówiła cała wieś, a miejscowy dziedzic Antoni Józefowicz załatwił mu stypendium w Szkole Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, gdzie kształcili się rzeźbiarze, i to nie byle jacy – Wojciech Brzega, Marian Wnuk, Antoni Rząsa, Marian Basior. Karol wybrał wydział ornamentyki i rzeźby figuralnej. Potem uczył się jeszcze na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu oraz Krakowie, by w końcu wrócić do Zakopanego i stworzyć znaną dziś ze swej urody – willę „Cicha”.
KORONKOWA MIŁOŚĆ
Najpierw willa była pensjonatem i nazywała się Sobczakówka, bo prowadziły ją trzy siostry Sobczakówny. Kiedy Karol się do nich wprowadził, natychmiast jedna z nich – poetka – go zauroczyła. Na imię miała Katarzyna i była od niego o kilkanaście lat młodsza. Całe Zakopane huczało od plotek, gdy się pobrali. Po ślubie willę nazwali „Cicha”. Wtedy właśnie zaczął się jej złoty okres. Karol malował, rozbudował dom i przyozdabiał go rzeźbieniami. Ściany, drzwi, meble, balkony, sufity – wszystko pokrył pięknymi góralskimi ornamentami, które przypominają misternie utkane koronki. Szczyt domu ozdobił tancerkami, a na słupach przydomowej stajenki wyrzeźbił słowa góralskich piosenek. Projektował, ozdabiał, rzeźbił, a także wykładał w szkole plastycznej. Koronki, które zrobił wspólnie ze swoimi uczniami, otrzymały nagrodę na paryskiej Wystawie Dekoracyjnej w 1925 roku i bez trudu wytrzymały konkurencję słynnych w świecie koronek belgijskich. – Dziadek odtwarzał z niezwykłym wdziękiem otaczający świat – mówi Jacek Bukowski, wnuk artysty. – Przenosił go na papier albo drewno. Jego sztuka jest pełna czułości, dlatego „Cicha” ma w sobie taki czar.
KWIATY I CYMBAŁY
Willa zawsze tętniła życiem, nawet kiedy zmarła Katarzyna. Gdy rolę gospodyni przejęła Jadwiga z Marusińskich (Karol związał się z nią 5 lat po śmierci żony), wieczorami zaczęli się tu schodzić goście, żeby wysłuchać ciekawych opowieści, recytować wiersze, robić przedstawienia czy pograć na instrumentach. Sam gospodarz grał chętnie na wielkich cymbałach. Kiedy był już starszy, wnukowie pomagali mu je nieść do kościoła, żeby zagrał na niedzielnej mszy. – Lubiły go dzieci z Kościeliskiej, w ogóle wszyscy tu bardzo ciepło wspominają dziadka, bo takich ludzi dziś już nie ma – mówi pan Jacek. Odziedziczył po nim część talentów i maluje obrazy. Z siostrą dbają o to, by czarowny nastrój „Cichej” bezpowrotnie nie minął. Chcą opracować dokumentację papierowych wycinanek, projektów koronek i obrazów dziadka. – Do tej pory pamiętam, jak nosiliśmy dziadkowi sztalugi w góry, żeby malował górskie pejzaże – jeziora, doliny, potoki, drzewa, kapliczki. Tworzył też portrety górali, główki znajomych dzieci. I kwiaty – wspomina Jacek. Najbardziej lubił nasturcje, bratki i róże. Ale w ogródku miał dużo, dużo więcej kwiatów. Sprowadzał różne gatunki z innych regionów Polski i dbał o to, by przyjęły się w surowym górskim klimacie. Ta pasja udzieliła się jego sąsiadom. I choć od śmierci Karola minęło już wiele lat, do dzisiaj na Kościeliskiej organizowany jest konkurs na najładniejszy ogródek.
Tekst: Renata Barańska
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar