Jeśli coś jest pod psem, to nic dobrego nie zapowiada. Z jednym wyjątkiem – „Oberży pod psem” w Kadzidłowie na Mazurach.
Nie mamy czasu dla ludzi, którzy nie mają czasu – takie hasło wisi przy drzwiach do oberży Danuty i Krzysztofa Worobców. Wcześniej trzeba wejść na ganek, nad którym wisi ręcznie malowany szyld z białym psem zwiniętym w kłębek. To Irtysz, biała łajka, znajda, przyjaciel przez 14 lat. Ma swoją legendę, którą ułożył Kazimierz Orłoś. Że powstał ze śniegu. A oberża powstała tak: Doktor Andrzej Krzywiński, ekspert od jeleniowatych, urządził w pobliżu pierwsze w Polsce prywatne zoo – Park Dzikich Zwierząt.
No i we wsi, w której poza Danutą i Krzysztofem oraz doktorem mieszka tylko jeszcze pan Wacek, pojawili się turyści. W drodze do parku stukali w okno Danuty i prosili o szklankę wody. A kiedy otwierała, dochodził ich zapach barszczu, więc prosili o coś ciepłego. Trzeba było zatem ugotować kocioł i sprzedawać na miski. Teraz w oberży można zjeść bardziej wyszukane potrawy – kwaśnicę, pierogi z kaszą i grzybami, karkówkę z dzika, do tego chleb domowego wypieku i piwko.
Można posiedzieć na werandzie, popatrzeć, jak słońce zachodzi za drzewami, i spędzić noc pod najbardziej gwiaździstym niebem, jakie kiedykolwiek widziałem. A dobry smak tych wszystkich potraw i czar tego miejsca urodził się dawno temu, kiedy dziewczyna z Wrocławia poznała na studiach chłopaka z Zielonej Góry. Podobno latem jej mieszkańcy wychodzą z konewkami i podlewają kwiaty i drzewa. Nie swoje, ale te miejskie. Z tęsknoty za zielonym. Więc kiedy znaleźli miejsce bez bruku i asfaltu, musieli się tu osiedlić. – Byłam szczęśliwa, że mogę coś robić w ciszy – mówi Danuta. – A dla mnie to było ponowne odkrycie zapomnianego świata dzieciństwa – dodaje Krzysztof.
Są zakochani w mazurskim krajobrazie. Tutaj każdy stary dom jest piękną konstrukcją. Widać w nim doświadczenie całych pokoleń cieśli, proporcje, o których zapomnieli dzisiejsi architekci i budowlańcy. Od czasu, gdy w 1990 roku przenieśli się na Mazury – poza własną – uratowali od zapomnienia jeszcze pięć drewnianych chałup. Przeniesione do Kadzidłowa i wyremontowane, zostały wpisane do rejestru zabytków. Ale nie było łatwo, o co postarali się urzędnicy. Krzysztof chciał nawet założyć Stowarzyszenie do Walki z Głupotą, ale szczęśliwie skończyło się na powołaniu Stowarzyszenia na rzecz ochrony krajobrazu kulturowego Mazur „Sadyba”, które ma ratować stare domy oraz... ludzką pamięć i przyjaźń, bez których życie za miastem traci urok i staje się po miejsku bezduszne.
Już trzy lata w „Oberży pod psem” spotykają się ludzie, którzy chcą nie tylko ratować stare, ale i budować nowe domy według tradycyjnych wzorów. Teraz walczą z masowym wycinaniem drzew wzdłuż mazurskich dróg. Wycina się stare dęby, lipy, jesiony, bo podobno zagrażają kierowcom. A tak naprawdę chodzi o pieniądze. Drzewa tnie się na deski, a że pnie są dorodne, dużo można na tym zarobić. O krajobrazie nikt nie myśli. Niszczy się drzewa, nie będzie liści do sprzątania, a pijani kierowcy i tak będą mieli szansę zabić się o cokolwiek innego, niekoniecznie drzewo. – Ta sprawa tak mnie pochłonęła – mówi Krzysztof – że nie mam czasu malować. To, co namalował – wisi w oberży pełnej przedmiotów z przeszłości.
Jest tam na przykład krzesło oryginalnie sygnowane przez stolarza: 12. III. 1943 Bastek. Ale to nie jego podpis, tylko termin odbioru i nazwisko zamawiającego. Albo czarny aksamit wyszywany rybią łuską, przykład precyzyjnego rzemiosła mazurskich kobiet, kupiony w Zielonej Górze. Przedmioty z anegdotą lubią „Oberżę pod psem”. – Nie żałujecie Berlina? – pytam Danuty i Krzysztofa, którzy po zburzeniu muru emigrowali stamtąd na Mazury. – Nie, wszystko zrobiliśmy tak samo, tyle że dużo szybciej. To na Mazurach zobaczyliśmy, że istnieje jeszcze inny świat, odkryliśmy swoje pasje i stworzyliśmy tę wioskę. A da mi pan przepis na pierogi? Na pierogi? Eeeee... lepiej na wereszczaki. Są super.
Tekst: Andrzej Szeliński
Wykorzystane zostały fragmenty reportażu Grzegorza Kapli
Zdjęcia: Rafał Lipski
Stylizacja: Barbara Dereń-Marzec
Safari na Mazurach
czyli Park Dzikich Zwierząt na 100 hektarach Puszczy Pilskiej. Miłośnicy przyrody powinni się do niego koniecznie wybrać, by móc podziwiać tarpany, daniele, wilki skandynawskie, łosie, jelenie (także syberyjskie jelenie Dybowskiego), dziki, miniaturowe kozy, osiołki, bobry, żubry, bizony. A także ptaki: bociany, żurawie, głuszce i wiele innych. Niektóre zwierzęta swobodnie poruszają się po lesie, inne możemy oglądać tylko w zagrodach i parku małych zwierząt. Jest wiele gatunków, które bardzo trudno spotkać na wolności. Warto przyjechać tu z dziećmi, na pewno będzie to dla nich duża atrakcja! Tym bardziej że zwierzęta można karmić. Dzieci to uwielbiają. Park czynny jest cały rok codziennie od 9 rano do zmroku.
DOJAZD
Z szosy Ukta-Mikołajki skręcamy w lewo (na zachód), jakiś kilometr za Nową Uktą. Dalej jedziemy bitą drogą wśród młodych lasów. Można również wybrać się rowerem. Z Mikołajek prowadzi trasa rowerowa.
Telefon (0-87) 425-73-65
http://www.oberzapodpsem.com