Kiedy Ania wyciąga szydełko i włóczkę, koty już czekają. Biegają za kłębkiem, wylegują się na zaczętych robótkach. Nic dziwnego, że na jej blogu jest ich najwięcej.
Dziergane zabawki Ani Szwarc
W sieci występuje jako Kot Bury – tak nazwała bloga. Trochę dlatego, że ta nazwa kojarzy się z dziecinną kołysanką, a ona dzierga najwięcej zabawek. Trochę z przekory, bo wiele można powiedzieć o pracach Ani Szwarc, ale nie to, że są bure. I trochę na pamiątkę szaroburej Emilki, pierwszego kota, którego osiem lat temu przygarnęła ze schroniska w Cork po przeprowadzce do Irlandii. Wcześniej, kiedy jeszcze mieszkała w Polsce, też wzięła znajdę. Ze śmietnika obok pracy, gdzie prowadziła terapeutyczne zajęcia plastyczne dla niepełnosprawnych. Od tamtej pory uważa, że dom bez kota to nie dom!
Koci pomocnicy
Irlandzkiej Emilki już nie ma, za to dziś u Ani łobuzują Śnieżynka, kolorowa Fifi i Murzyn, który pewnego dnia zjawił się w ogrodzie i został. – Zawsze chciałam mieć czarnego kota i ten znalazł mnie sam – napisała na blogu. Aż roi się na nim od kotów. Tych prawdziwych i tych zabawkowych, które Ania robi na szydełku, maluje, wycina, szyje. I tak jak zwierzaki testują każdy kłębek włóczki czy zaczętą robótkę, wylegując się na nich, tak córeczki Ani – dziewięcioletnia Olga i sześcioletnia Jaga – zawsze pierwsze oglądają skończone już prace. Gdyby mogły, zatrzymałyby wszystkie. W ich dziecinnym pokoju z każdego kąta wyglądają szydełkowe zabawki, koszyki i poduszki. Bo wystarczy, że któraś przytuli się i poprosi: „Mamo, chcę mieć dwie małpy!”, a wtedy Ania – po kryjomu, kiedy dzieci nie widzą – otwiera szafkę z włóczkami i przebiera w kolorach. – Nigdy nie robię projektów, po prostu biorę jakąś wełnę i improwizuję – mówi. Małpy wyszły jej żółte i mięciutkie. W zamian dostała uśmiech od ucha do ucha, wielki jak banan. – Chociaż dziergam różne rzeczy, z zabawek mam najwięcej frajdy. Nic mnie bardziej nie cieszy niż radość dzieci – przyznaje Ania. Wcześniej uszyła lalki przytulanki z rysunków córek i poduszki w kształcie kotów według „projektu” Olgi.
Pasja od dzieciństwa
Pierwszy łańcuszek zrobiła, gdy miała 7 lat. – Ciocia mi pokazała. Ale nie umiałam doszydełkować drugiego rzędu, więc robiłam same kilometrowe łańcuszki – śmieje się. Mówi, że odkąd pamięta, zawsze musiała mieć pod ręką nożyczki. Ciągle coś wycinała, kleiła, szyła. I tak jest do dziś. Stary abażur oklei koronką, opakowania po czekoladkach przerobi na pudełka, przemaluje szafkę na swój ulubiony morski kolor, a zwykły stołek ubierze w szydełkowy czepek. Lubi myszkować na starociach w poszukiwaniu ciekawych guzików, szpulek, skrzyneczek i innych zapomnianych skarbów.
Szycie na poprawę humoru
Kiedy łapie doła, siada do maszyny – to poprawia jej humor. „Dobrze jest czasem oderwać się od wszystkiego, choćby na 5 minut. Zająć głowę czymś innym, szczególnie gdy myśli w niej niewesołe” – pisała na blogu przy instrukcji, jak w kilka minut uszyć filcowe etui na czytnik do książek. Oczywiście w kształcie kota. Chętnie dzieli się swoim doświadczeniem i umiejętnościami, nie tylko na blogu. W Cork prowadzi szydełkowe warsztaty. A zdarza się i tak, że ktoś zaczepia ją na ulicy, kiedy idzie przez miasto z jedną ze swoich kolorowych toreb. Jak to miło na pytanie, skąd ma takie cudo, odpowiedzieć: „Wydziergałam!”.
Tekst: Agnieszka Berlińska
Zdjęcia: Archiwum prywatne
Na blogu Ani Szwarc można nie tylko podejrzeć jej prace, ale także zamówić: KOTBURYKOT.BLOGSPOT.COM.