Marcin mógł urodzić się nawet 100 lat temu. Jest żółwiem błotnym i, chociaż do tej pory świetnie sobie radził, teraz ma kłopoty.
Jak go złapać? Niby nic trudnego, jest powolny, nie za mądry i gapowaty. Ale to pozory. Przekonała się o tym trójka biologów: Ewa Komar, Klaudia Wojtaś i Michał Śmielak. Żółwie badali koło Stańkowa niedaleko Chełma. W tej niewielkiej miejscowości nad jeziorem przybywa domów, a ubywa gadów. Aby im pomóc, trzeba poznać ich obyczaje. A zwierzaki są wyjątkowo tajemnicze.
Patent na gada
Mieli znaleźć dziesięć sztuk, przykleić nadajniki i prześledzić trasy wędrówek. O zwierzakach ekipa wiedziała sporo, ale w żadnej mądrej książce nie znaleźli informacji, jak je złapać. A szanse w starciu człowiek – żółw są nierówne.
Wyobraźmy sobie rozlewiska, porośnięte trawami i trzcinami, albo oczka wodne w lesie, gdzie żółw czuje się najlepiej. Trochę popływa, ponurkuje, złapie żabę, ślimaka lub małą rybę. Powygrzewa skorupę na słońcu. Jednak gdy pojawia się intruz, natychmiast zwiewa do wody. A nurkuje zawodowo – na bezdechu wytrzyma spokojnie dwadzieścia minut!
Dostrzec go w miarę łatwo. – Idziemy wzdłuż jeziora, patrzymy w wodę i szukamy przesuwającego się owalnego kształtu. Lustrujemy też wystające kępy traw – podpowiada Ewa. Jeśli zobaczymy żółwia i on zobaczy nas, czekamy, aż schowa głowę i potem znowu ją wystawi. To znak, że się uspokoił. Wtedy skradamy się. O ile można mówić o skradaniu w gumowco-spodniach, z podbierakiem w ręku. Na szczęście zwierzę kiepsko słyszy, lecz wzrok ma jak orzeł.
– Żółw Marcin był pierwszym, który wpadł nam w ręce – wspomina Michał. – A właściwie nie tyle wpadł, co zajęty amorami nie zauważył w porę „zagrożenia”. Spontanicznie rzuciłem się na niego z siatką. Nie udało mu się uciec.
Radość była ogromna, bo zobaczyć tak rzadkie zwierzę to raz, ale trzymać je w ręku to jest dopiero coś. Marcin został zmierzony i zważony. Potem przyczepiono mu antenkę. – Skorupę przetarliśmy papierem ściernym, aby nie była śliska, i przykleiliśmy nadajnik. Urządzenie działa jak radio na odpowiedniej częstotliwości – wyjaśnia Ewa. Jest to jednocześnie numer zwierzaka – potrzebny do oficjalnych badań.
Na użytek własny żółwie dostały imiona. Marcin jest ukłonem w stronę promotora ich pracy magisterskiej. Ewelina – to na cześć dziewczyny Michała. Stasia kojarzyła im się ze Stańkowem, a Skakunia dostała pseudonim Klaudii.
Kiedy zwierzak odzyskał wolność, odbiornik pozwalał go zlokalizować. Zakłada się wtedy słuchawki i łazi po zaroślach, kierując antenę to w jedną, to w drugą stronę. „Bip, bip” oznacza, że mamy Marcina na linii. Im głośniejszy jest sygnał, tym żółw jest bliżej. Zachodu sporo, ale można się było na przykład dowiedzieć, że potrzebował aż dwóch tygodni, aby przewędrować kilometr w linii prostej. Śledzono też samiczki i trasy ich wędrówek na lęgi – czy szły przez ogrodzone działki, czy – co gorsza – drogą.
W ogródku i na asfalcie
Żółwie w okolicach Stańkowa są lekko zdezorientowane. Przez lata dreptały tymi samymi szlakami, aż tu nagle na znajomej trasie pojawił się płot. Pewnego razu ekipa widziała zmagania żółwicy z betonową podmurówką. Wdrapała się na nią po kilku godzinach prób. Potem bezradnie uderzała głową w siatkę. Wreszcie odpuściła i ruszyła wzdłuż ogrodzenia. Czy nie można jej było pomóc, przenieść przez przeszkodę?
– Żółwi nie wolno brać do ręki – przestrzega Ewa. – A szczególnie samic, które mają złożyć jaja. Wystarczy chwila stresu i wypuszczą wodę zmagazynowaną w pęcherzu. Woda jest potrzebna do zwilżenia piasku, wtedy łatwiej kopać jamki, w których składają jaja. Bez niej nie zabiorą się do pracy, więc znowu pójdą do jeziora, aby uzupełnić zapas – dodaje. Zajmuje to mnóstwo czasu, bo w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na gniazdo oddalają się nawet kilometr od wody.
Inna samiczka chciała złożyć jaja na podjeździe do garażu. Zrozpaczona kręciła się w kółko. Po dłuższym czasie udała się pod tuje. Wykopała jamkę i włożyła do niej łapę, po której stoczyły się jaja. Potem jeszcze zamaskowała wejście do gniazda. Nie oznacza to jednak, że jej dzieci będą tam bezpieczne. Dorosły żółw w zasadzie nie ma naturalnych wrogów, lecz malec do piątego roku życia, dopóki nie stwardnieje jego skorupa, jest właściwie bezbronny. Tymczasem chętnych na obiad z żółwia jest sporo – od lisów przez wydry, borsuki po zwierzaki domowe.
Ewa, Klaudia i Michał nie mogli przenieść jaj spod tui. – Co, źle im tam jest? Będę o nie dbał – z troską w głosie zapewnił właściciel działki. Czy jednak młodym uda się dotrzeć do wody z domu, w którym jest siedem kotów?
Miejscowi ze Stańkowa nic do żółwi nie mają, choć nie wszyscy doceniają ich urodę. – Ja bym ich nie dotknęła – zaklina się pewna mieszkanka. – Ale nigdy bym nie skrzywdziła – dodaje. Kiedy po okolicy rozniosła się wieść o prowadzonych badaniach, co rusz ktoś ich zaczepiał: „O, znowu za żółwiami gonicie!”.
Po czym zadawał pytania, opowiadał o swoich spotkaniach z gadami.Raz na asfaltowej drodze, biegnącej wzdłuż jeziora, ekipa zobaczyła porzucone w nieładzie samochody i gapiów podziwiających żółwia niespiesznie drepczącego po asfalcie. A było co oglądać! Miał czarną skorupę, cętkowane żółte łapki z ostrymi pazurami i chudy ogonek. Do tego demoniczne oczy z rudopomarańczową tęczówką, znak, że to był samczyk (samiczki mają żółtą). Spory – ze 20 centymetrów długości, nie licząc ogona i głowy (samiczki są jeszcze większe). Widzowie stali jak zahipnotyzowani.
Tajemnice życia
Bo żółw błotny jest jedynym rodzimym żyjącym w Polsce przedstawicielem tego gatunku. Na dodatek od osiemdziesięciu lat pod ścisłą ochroną. Ostatnio częściej można spotkać czerwonolicego (z charakterystyczną plamą na policzku), ale jest obcokrajowcem!
Obyczaje żółwia to wielki znak zapytania. – Do dziś nie zbadano, czy może składać dwa lęgi w roku jak ptaki, nie jest pewne, czy zawsze wraca w to samo miejsce – wylicza Ewa. – Skąd wie, gdzie ma iść? No i jak długo żyje, bo na skorupie niby widać przyrosty jak słoje w pniu drzewa, lecz niełatwo je policzyć – zastanawia się Klaudia. Dyskutowali też, czy młode mogą pójść w świat gdzieś daleko, na inne rozlewiska.
I najważniejsze. – Żółwie nie są takie głupie, jak się wydaje. Tyle razy nas przechytrzyły. Ale zastanawialiśmy się, czy uczą się, jak kruki. Przecież to gatunek, któremu najwyraźniej się nie spieszy. Czy są w stanie zrozumieć, że ludzkie domy trzeba omijać z daleka? – mówi Klaudia. Trzeba mieć nadzieję, że tak, bo od tego zależy, czy przetrwają.
Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Ewelina Lubieniecka, Beata Woźniak, Biosphoto/East News, Naturepl/Be&W