W Górskiej Osadzie Boże Narodzenie trwa cały tydzień. A czasem i dłużej. Ale nikt nie narzeka – w końcu tylko w górach gwiazdka tak pachnie i smakuje.
Jest mroźny poranek. Śnieg skrzy się w porannym świetle, jakby ktoś rozsypał brylanty. Wszędzie cicho, słychać tylko skrzypienie drewnianych bali (jakby dom spokojnie oddychał). Gdyby chciała wpaść któraś z sąsiadek, dziś nikt by jej – jak to na Podhalu przed dziesiątkami lat bywało – nie przegonił miotłą, żeby pecha nie przyniosła. Najwyżej można by się trochę poprzekomarzać przy kawie i pożartować o dawnych wigilijnych zwyczajach. Choć trochę już zwietrzały, ale na wszelki wypadek nikt dziś głosu nie podnosi, nie kłóci się i nie robi głupstw. Jaka Wigilia, taki cały rok!
Kiedyś młode góralki od samego wigilijnego rana stroiły drzewko – wieszaną wierzchołkiem do góry małą jodełkę. A na niej ozdoby z kolorowej bibułki i słomy, papierowe łańcuchy, ciastka i jabłka. No i światy – dekoracje z opłatka. Dziś choinka – piękna, gęsta jodła – stoi w centralnym miejscu. Stroi się ją pięknymi „baniami”, bombkami malowanymi w zimowe scenki i ozdabianymi brokatem w kolorowe parzenice. Ale dla Uli i Kuby Boże Narodzenie zaczyna się dużo wcześniej i jest zwykle bardzo pracowite. Przygotowują święta dla gości. – Zimę najpiękniej widać w górach. I najlepiej można się z niej cieszyć. Na nartach, kuligach, na koniach – mówią Ula i Kuba. Do tego wspaniała oprawa: drewniane chaty ogrzane żywym ogniem, który buzuje w kominku, pełne słodkości kalendarze adwentowe, ogniska w śniegu z jabłkami, oscypkiem, boczkiem, swojskim chlebem i góralską herbatą z sokiem i spirytusem, pachnąca choinka, pyszne, choć proste potrawy wigilijne.
W Górskiej Osadzie stoi specjalna skrzynka na listy do św. Mikołaja. Adresat zawsze odpisuje. Co prawda jest inny od tego dawnego skąpego podhalańskiego świętego, który dzieciom rozdawał co najwyżej ślazowe cukierki, a dużo chętniej rózgi. Ten współczesny przynosi certyfikaty grzecznego dziecka, potwierdzone pieczęcią – odbitym kopytkiem Rudolfa.
Po całym dniu narciarskich zjazdów wszyscy czekają na pierwszą gwiazdkę. Opłatek macza się w miodzie – na szczęście i dobrobyt! A potem pyszne grzyby i zupa grzybowa, barszcz z uszkami, kapusta z grochem, pierogi, pstrąg smażony na lnianym oleju, kluski z makiem i miodem. Można posłuchać kolęd i samemu zaśpiewać „Przybieżeli do Betlejem pasterze”, choć górale i tak wierzą, że Jezus urodził się w bacowskim szałasie pod Giewontem. I już trzeba się zbierać na pasterkę.
Jeśli ktoś wybiera się na Wiktorówki, musi się nieźle przygotować: 2,5 godziny w głębokim śniegu, przez mroczny las. A na górze, przed drewnianym kościółkiem, ludzie śpiewają kolędy. – To przeżycie wyjątkowe – mówi Ula. Ale część górali chodzi do kościołów w Murzasichlu albo w Małym Cichym, bo bliżej i cieplej. Poza tym pasterka i Boże Narodzenie to przecież świetna okazja, by pokazać się w nowym stroju góralskim. Bo tu moda regionalna jest żywa, jak ta ze światowych wybiegów.
A od rana można wylegiwać się do woli, zajadać świąteczne smakołyki i bez końca zjeżdżać na nartach.
Tekst i stylizacja: Michalina Kaczmarkiewicz
Zdjęcia: Rafał Lipski
www.gorskaosada.pl