Kwiaty spod igły. Zaglądamy do pracowni podhalańskiej hafciarki
RzemiosłoNajpierw wzór powstaje w mojej wyobraźni, potem jest rysunek na kalce, na końcu przenoszę projekt na tkaninę. Zazwyczaj haftuję na tamborku, jedynie aksamit naciągam na specjalne krosno – wyjaśnia Joanna. Jej niezwykłe prace są doceniane przez klientów na całym świecie.
Jej klientkami są najczęściej panny młode. Niektóre dokładnie wiedzą, czego chcą, z innymi przegląda gotowe projekty tak długo, aż zobaczy ten charakterystyczny błysk w oku. – Przygotowując wzór, biorę pod uwagę porę roku, kolor wiązanki ślubnej. Starannie dobieram tkaninę, mulinę, koraliki i kamienie. Wszystko musi do siebie idealnie pasować – tłumaczy. Wyhaftowanie stroju trwa miesiąc lub dwa, sam gorset to dwa-trzy tygodnie pracy. Najpierw powstają przody, potem tyły, na końcu kaletki – małe patki w pasie gorsetu. Wszystko zszywa krawcowa. Na strój od Joanny czeka się prawie dwa lata. To kawał czasu, ale niczego nie da się przyspieszyć.
Tradycyjny haft, czyli malowanie igłą
Jej pracownia na Majerczykówce mieni się kolorami. Wpadające przez okno słońce odbija się od zwojów aksamitu. Wszędzie piętrzą się tamborki i snują kolorowe nitki. – Mój mąż Józek znajduje je nawet w kotłowni i w kosiarce. I w głowę zachodzimy, jak się tam dostały – śmieje się Joasia.
W pracowni pojawia się zaraz po śniadaniu. Najczęściej robi motywy kwiatowe. Stara się, by jej stroje, chociaż haftowane bardziej zaawansowaną techniką niż typowy haft ludowy, nie zatracały tradycyjnej formy. Musi być gorset i spódnica drobno zbierana w pasie. Nocami najbardziej lubi haftować obrazy. Robi je techniką akupiktury, czyli „malowania igłą”. Gdy nie ma pewności, czy obraz zmierza w dobrym kierunku, prosi o pomoc męża. – Józek ma duszę artysty, potrafi szczerze pochwalić, ale i wprost powiedzieć, że jakiś fragment powinnam przerobić.
Góralska tradycja zobowiązuje
Wychowała się w Kościelisku, gdzie pielęgnowano tradycje góralskie. Babcia tkała kilimy, a mama od małego haftowała. – To od niej nauczyłam się wszystkiego. Z kolei tacie zawdzięczam piękne tamborki. Gdy w domu zaczęło przybywać hafciarek, został „zmuszony” do zrobienia tamborków takich jak dawniej, bez śrubek, z dwiema dopasowanymi obręczami z drzewa dębowego lub jesionu – wyjaśnia. I choć dorastała z igłą i nitką w ręku, zakopiańskie Liceum Sztuk Pięknych ukończyła na wydziale... lutnictwa. Nauka fachu szła jej opornie, ale okazała się cenną lekcją cierpliwości. A ta się przydała, gdy z czasem postanowiła zdobyć tytuł czeladnika, a potem mistrza hafciarstwa. – Teraz to już zabawa, czysta przyjemność. Ale by haftować profesjonalnie, trzeba swoje odsiedzieć. Malarskie spojrzenie to już połowa sukcesu, jednak nic nie zastąpi technicznych umiejętności. Potrzebne są lata pracy – mówi.
Talent Joanny doceniają nie tylko podhalańskie panny młode. Ukoronowaniem jej wysiłków jest nagroda za wyjątkową pelerynę z zielonego aksamitu. Kierując się motywem przewodnim, którym był recykling, ozdobiła ją kapslami po piwie, drewnianymi flekami i cekinami z plastikowych butelek. – Zgłosiłam ją do Międzynarodowego Konkursu Hafciarskiego organizowanego przez instytut Hand & Lock w Londynie. Zarwane noce nie poszły na marne. Z całego świata nadesłano 500 prac, a jej zajęła trzecie miejsce.
KONTAKT DO ARTYSTKI: @manusatelier_embroidery_artist
TEKST I STYLIZACJA: AGNIESZKA WRODARCZYK/HAPPY PLACE zdjęcia: MICHAŁ SKORUPSKI