Talerze Doroty są żółte jak cytryna, misy wyglądają jak arbuzy, a kafle mają wszystkie odcienie szafiru z dalekich wysp.
Gdzieś pomiędzy szkliwionymi kafelkami a metalowymi foremkami do ciasteczek leżą wielkie kolorowe muszle i kawałki koronek po babci. Przydają się do odciskania wzorów na półmiskach i mydelniczkach.
Półki zastawione pudełkami, a w nich barwniki o dziwnych nazwach: trawertyn, malachit, lazuryt. Na najwyższej – jako dekoracja – stoją stare buteleczki pokryte cienką warstwą kurzu,z pożółkłymi nalepkami. W nich też widać różnokolorowe proszki. – Do dziś żadnej nie otworzyłam – opowiada Dorota. – A to już dziesięć lat, odkąd je mam. Pan, od którego kupiłam mój pierwszy piec, dołożył je w prezencie. Kiedyś należały do jego ojca, a ten nie używał ich zbyt często. Więc zanim trafiły do mnie, prawie pół wieku staływ piwnicy na warszawskim Nowym Mieście.
Czerwony. Ale nie byłoby ani pieca, ani buteleczek, gdyby nie remont mieszkania, który przeciągał się w nieskończoność. Dorota ciągle uciekała od tego całego bałaganu na zajęcia ceramiki do osiedlowej pracowni. Nowa pasja wciągnęła ją na tyle, że zaczęła lepić też w domu. Kiedy remont zbliżał się do końca, rodzina i przyjaciele dawno byli obdarowani miseczkami, w mieszkaniu rósł stosik talerzy, a Dorota kupowała ten pierwszy piec. Był jednak tak mały, że mieściło się w nim tylko kilka płaskich kafli. Do kuchni i łazienki sama zrobiła płytki – ciemnoczerwone z wzorem indyjskiego stempla do tkanin.
Dziś podobne lepi na zamówienie. Zresztą zauważyła tu pewną zasadę: najpierw robi coś dla siebie, co jest jej potrzebne, a potem okazuje się, że inni chcą mieć to samo, więc lepi i sprzedaje. Tak było na przykład z żółtym spodkiem w kształcie cytrynki – chciała mieć talerzyk do lodówki, na którym trzymałaby napoczętą cytrynę. Teraz cały korytarz prowadzący do jej pracowni wypełniają kafelki i misy w kolorach słodkich, dojrzałych owoców. Mają kształty śliwek, truskawek i arbuzów.
Niebieskozielony. – Ten kolor nazywam jameos – Dorota pokazuje lazurową umywalkę. – Oglądałam zdjęcia męża z wycieczki na Wyspy Kanaryjskie i zakochałam się w odcieniu wody podziemnego jeziorka, które właśnie tak się nazywa – tłumaczy. Ale jej ulubiony kolor to mieszanka dwóch różnych szkliw w odcieniach turkusu. Najbardziej cieszy ją, że efekt jest nieprzewidywalny, nie tak jak w przypadku gotowego szkliwa. Podobną frajdę sprawia jej lepienie nieregularnych, ręcznie formowanych talerzy, które nazywa skorupkami. Kilka pierwszych sztuk zrobiła z resztek gliny po innym projekcie, ale tak się spodobały klientom, że są już zamówienia na kolejne. – Mam nadzieję, że dostanę od nich zdjęcia – mówi Dorota. Lubi wiedzieć, że jej prace mają się dobrze w nowym domu.
_____________________
Tekst: Joanna Zaguła
Zdjęcia: Kuba Pajewski
Stylizacja: Basia Dereń-Marzec
Kontakt do pracowni: dekornia.pl