Pomorskie lasy ze swoich tajemnic słyną nie od dziś. Żeby jednak wydobyć z nich prawdziwe skarby, potrzeba ręki artysty. W koszalińskiej Drewutni Emil Piłaszewicz leśne znaleziska przemienia w niecodzienną biżuterię.
Przede wszystkim z góry ustalmy jedną rzecz: to nie są rogi, tylko poroże – wyjaśnia Emil, obracając w ręku okazałą jelenią tykę. Kiedy pod światło przygląda się lekko pofałdowanej strukturze, jego twarz poważnieje. To właśnie w tym momencie zrzuty zaczynają zamieniać się w małe dzieła sztuki. Okazałe róże, zgrubienia u nasady poroża w myślach przybierają formy obrączek i naszyjników. Z rozwidleń powstaną ozdoby bransoletek, ze szpiców – wisiorki. Do tego kolczyki, szpilki, może krawatnik. Nie zmarnuje się żaden kawałek.
W świecie magii
Drewutnia Emila mieści się w sercu Koszalina, ale trudno trafić tu przypadkiem, jest dobrze zamaskowana. Niezapowiedziani klienci mogliby zakłócać wymagającą skupienia pracę, a przy obróbce poroża nie ma miejsca na potknięcia. Choć drewnem Emil zajmuje się rzadko, to kiedy otwierał pracownię, jej nazwa i tak była przesądzona. Kto pamięta bohatera szwedzkiego serialu dla dzieci „Emil z Lönnebergi”, bez trudu zrozumie żart. Filmowy Emil, którego za psoty zamykano w komórce, urządził w niej swój magiczny świat. Długie godziny, mające być karą, chłopiec wypełniał struganiem figurek. Drewutnia, bardziej niż z odosobnieniem, kojarzyła się z miejscem twórczego zapału. Nie inaczej jest w tej koszalińskiej, gdzie Emil przepada na całe dnie. Przygoda z rękodziełem zaczęła się, gdy był chłopakiem. Wychowywał się w leśniczówce, w okolicy poroży zawsze było dużo, ale odkrył je później. Umiał rzeźbić, bo w szkole kończył kierunek snycerski.
Biżuteria z poroża
Co zainteresowało go w porożu? Ciepło – inne niż to, które ma drewno. Kolejne odkrycie to możliwości, jakie daje podczas obróbki: łatwiej jest wydobyć kształty, wypracować detale i stworzyć złudzenie przestrzenności. Dodatkową inspiracją była ciekawa faktura i naturalne krzywizny. Przed Emilem otwierało to nowe perspektywy. Jako pierwsze wyrzeźbił filigranowe listki miłorzębu i w formie kolczyków podarował żonie. Miały przepiękną kremową barwę, a na powierzchni widać było delikatne roślinne żyłki. Zrozumiał, że znalazł swoje tworzywo. Żona na kolejny prezent zażyczyła sobie grzebyk. Potem wszystko potoczyło się już samo.
W ciągu paru lat Drewutnia zaczęła na siebie zarabiać. Mimo to Emil wciąż tworzy sam. Czas dzieli pomiędzy atelier i wyprawy do lasu. Materiał oczywiście można by gdzieś kupić, ale nie o to chodzi. Te wycieczki traktuje bardzo poważnie. – Daleko im do spacerów. Często to nawet ośmiogodzinne wędrówki – zapewnia. – Dają frajdę, lecz wymagają skupienia. Idąc, wypatruje się nie tylko poroży, ale też zostawionych przez zwierzęta śladów. Początkujący tropiciele zwykle koncentrują wzrok na ziemi. Emil w lesie widzi więcej. Widząc połamane gałązki, otartą korę czy podgryzione pędy, potrafi odtworzyć ledwie dostrzegalną dla amatorów ścieżkę.
Jelenia ścieżka
Szlaki warto przetrzeć już zimą, bo z tropów na śniegu o zwyczajach zwierząt można dowiedzieć się najwięcej. Jelenie mają ulubione zakątki i często są do nich przywiązane. Znajomość tych miejsc nabiera znaczenia z początkiem wiosny, gdy rusza sezon na poroża. Wtedy zamiast błądzić po chaszczach, można od razu zapuścić się w bardziej obiecujące miejsca, a przy tym uprzedzić konkurencję. Już od marca, gdy jelenie zaczynają gubić tyki, na plecach czuć oddech innych poszukiwaczy. Odkąd polskie poroża na potęgę skupują Chińczycy (upatrujący w nich drogocennego afrodyzjaku), dla okolicznych mieszkańców spacery po lesie stały się całkiem opłacalne. Już nawet jeden kilkukilogramowy zrzut oznacza spory zastrzyk gotówki. Tracą jedynie zwierzęta, które niedzielni zbieracze często bezmyślnie przeganiają z miejsca na miejsce, a czasem celowo płoszą, by uciekając, szybciej zgubiły wartościowe trofeum.
Nożykiem i pilnikiem
Emil do natury ma ogromny szacunek. W Drewutni na honorowym miejscu wisi certyfikat poświadczający, że przy powstawaniu jego biżuterii nie ucierpiało żadne zwierzę. – To nie miałoby sensu – wyjaśnia.
– W gruncie rzeczy w tym wszystkim chodzi o przekazywanie energii. Jego zdaniem każdy pierścionek, naszyjnik czy bransoletka zachowuje w sobie wspomnienie wszystkich elementów i etapów długiego tworzenia: od sił przyrody, które sprawiają, że jeleń co roku nakłada nowy wieniec, przez wychodzone w lesie kilometry, aż po czasochłonną pracę rąk. By nie przerwać tego naturalnego obiegu, Emil do obróbki stara się nie używać elektrycznych narzędzi. Zwykle wystarcza mu mały nożyk, pilnik albo dłuto.
Ta filozofia najwyraźniej się sprawdza. Dowodem są dziesiątki maili od klientów, dla których unikatowa biżuteria z Drewutni szybko staje się bardzo osobista. Najwyraźniej ma w sobie to coś. To, co i dla Emila jest tak wyjątkowe w samej pracy: połączenie piękna i natury – dwóch elementów, bez których chyba trudno byłoby sobie wyobrazić szczęście.
_______________________
Tekst i zdjęcia: Artur Kot
Kontakt do artysty: drewutniaemila.pl