Chmury, drzewa, deski ze starej stodoły - często odnoszę wrażenie, że one szepcą do mnie i pozwalają uruchomić wyobraźnię, która z czasem staje się rzeczywistością - mówi Adam Michałowski.
WerandaCountry.pl: Dlaczego wybrał Pan malarstwo jako formę ekspresji?
Adama Michałowski: Urodziłem się w Skierniewicach, małym miasteczku nad rzeką Łupią, i według mnie jest to jedno z bardziej magicznych miejsc na świecie. Wszechobecna magia tego miejsca sprawiła, że od zawsze patrzyłem na świat nieco inaczej. Dla mnie codzienność nie kończyła się na szarych ulicach, w myślach tworzyłem jej barwną alternatywę. Pamiętam jak z tatą chodziłem do kina Stolica, po którym zostały same ruiny, by obejrzeć King Konga, Godzillę czy Gwiezdne Wojny. Po powrocie do domu siadałem za stołem i przelewałem na kartkę wszystkie emocje, które odczuwałem, po obejrzanym seansie. W pewnym sensie malarstwo stało się przekaźnikiem nie tylko moich emocji, lecz także wszelkich doznań zmysłowych i poglądów. Jest to forma, która nic nikomu nie narzuca, a mimo to zachęca do dyskusji.
Kiedy doszedł Pan do wniosku, że to jest sposób na samorealizację?
Już od najmłodszych lat przejawiałem chęć tworzenia, jednak wiadomo - trzeba zarabiać pieniądze, utrzymać rodzinę, a malowanie obrazów to przecież „nie jest poważne zajęcie”. Starałem się dopasować do ogólnie przyjętych norm i wzorców, przez które społeczeństwo nas ocenia. Cały czas coś sobie na boku rysowałem, ale zawsze to było malowanie do szuflady. Dopiero gdy poznałem moją żonę Marzenkę, która jest moją muzą, zacząłem postrzegać swoją twórczość jako coś wartościowego. To dzięki mojej żonie nabrałem wiary i śmiałości do zmieniania rzeczywistości za pośrednictwem malowania. Wreszcie czułem, że postępuję w zgodzie ze sobą i mogłem w pełni się rozwijać, mając w sercu słowa św. Tomasza: „Przychodzisz z niczym na ten świat i nic nie bierzesz z sobą, pozostaw jakiś dobry ślad by można iść za tobą”.
Pamięta Pan swój pierwszy obraz? Co przedstawiał?
Z pierwszym obrazem, który pamiętam że rysowałem, wiąże się dość zabawna historia. Będąc w przedszkolu, jedna z pań zajmujących się dziećmi, zawołała nas na tran. Nie to bym nie lubił tranu, ale nie reagowałem na przyzywania pani, ponieważ byłem dość zajęty. A konkretnie rysowałem na przygotowanych dla dzieci kartkach, kółka, do których kolega obok dorysowywał pionowe kreski. Całość przedstawiała mało szlachetne zakończenie pleców.
A bardziej serio, przygodę z malarstwem zacząłem od malowania na szkle. Były to szopki bożonarodzeniowe, kwiaty, witraże i domki.
Skąd bierze Pan pomysły? Przychodzą spontanicznie czy są efektem dłuższego namysłu?
Wydaje mi się, że bardzo wiele pomysłów pochodzi przede wszystkim z mojego wewnętrznego sprzeciwu wobec wpasowywania się w szablony społeczne. Inne postrzeganie świata oraz dostrzeganie nieoczywistych aspektów codzienności, te elementy staram się zawrzeć w swoich obrazach. Wiele z moich dzieł przedstawia bliskie mi osoby, jednak nie w sposób dosłowny. Jest to moja percepcja danego momentu uchwyconego i zakodowanego gdzieś w głowie. Na przykład wiele obrazów przedstawia moją Żonę lub momenty z naszej codzienności, za każdym razem uchwycone w inny sposób.
Dość nietypowy talizman i źródło pozytywnej energii stanowi maszyna do szycia odziedziczona po mojej babci. Co ciekawe, jest ona także symbolem walki o własne marzenia i kryje się za nią piękna historia. Babcia, chociaż marzyła o karierze aktorskiej i występach teatralnych, została krawcową, bo był to zawód, który zapewniał chleb. Jednak nie porzuciła marzeń i bardzo aktywnie udzielała się w teatrach amatorskich i kabaretach, co dawało jej dużo spełnienia i satysfakcji. Ilekroć potrzebuję natchnienia lub dobrych fluidów siadam przy maszynie i czerpię z jej dobrej energii.
Natchnienie stanowi dla mnie moje otoczenie, które przynosi ciągłe zmiany. Chmury, drzewa, deski ze starej stodoły, często odnoszę wrażenie, że one szepcą do mnie, pozwalając uruchomić wyobraźnię, która z czasem staje się rzeczywistością.
Ma Pan swój ulubiony obraz?
Moim ulubionym obrazem jest każdy, który tworzę w danym momencie, ponieważ wkładam całe serce i duszę w malowanie. Jestem tym, co maluję. Chociaż po zastanowieniu przychodzi mi na myśl obraz, który darzę szczególnym sentymentem. To „Rynek moich snów”, ponieważ obraz ukazuje miasto widziane oczami mojej wyobraźni i wierzę mocno, że w kamienicach przeze mnie namalowanych mieszkają wspaniali i dobrzy ludzie. Jeśli jednak miałbym się powoływać na znanych malarzy, to bardzo lubię obrazy Tadeusza Makowskiego.
W jakich warunkach Pan tworzy?
Do niedawna tworzyłem w domu, jednak z biegiem czasu przybywało materiałów i przyborów do pracy, a ubywało miejsca do codziennego życia. Zacząłem się więc rozglądać za miejscem, w którym mógłbym tworzyć, a jednocześnie przechowywać swoje obrazy. Udało mi się znaleźć przyjemną piwniczkę, którą trzeba było gruntownie wyremontować, by można z niej było korzystać. Oczywiście wolałbym by moja pracownia znajdowała się gdzieś na wsi przy domu, tak by moja muza mogła bardziej aktywnie uczestniczyć w procesie tworzenia. No cóż, wszystko przed nami.
Ile trwa namalowanie jednego obrazu? Maluje Pan od początku do końca czy na raty?
Trudno określić ile trwa namalowanie obrazu, jest to suma wielu etapów. Na początku muszę zdobyć odpowiednią deskę, najlepiej starą, popękaną, która ma pewną historię do opowiedzenia. Kiedyś była zwykłą deską w zwykłym domu. Teraz po latach, że tak powiem na emeryturze poprzez moje ręce doczeka się drugiego życia, stając się pięknym obrazem. Drugim istotnym krokiem jest dobór ram, które muszą z deską współgrać. Dlatego dość często trzeba im nadać odpowiedni charakter.
Natomiast samo namalowanie obrazu trudno umieścić w konkretnym czasie. Ciężko jest przewidzieć co w danym dniu mi w duszy zagra. Bardzo wiele zależy od pomysłu. Malując farbami akrylowymi, które mają podobną konsystencję do farb olejnych, a schną dużo szybciej, oszczędzam na czasie. Dzięki temu jeżeli już zacznę realizować swój pomysł to od początku do końca.
Co najbardziej lubi Pan w magazynie Weranda Country?
Dla mnie Weranda Country jest świetnym źródłem inspiracji. Wywiady ze wspaniałymi, pozytywnymi ludźmi, bardzo motywują mnie do działania, tak jak zdjęcia cudownych miejsc do których trudno dotrzeć, albo o których istnieniu nie miałem pojęcia. Takie drobiazgi pozwalają uwolnić się od własnych myśli i zakosztować chwili spokoju. Ale przede wszystkim, niesamowite jest to, że bardzo często wracam do starszych numerów i za każdym razem czerpię zupełnie nowe przyjemności i inspiracje z lektury Werandy. Za każdym razem, kiedy czytam i oglądam Werandę , jestem w innym nastroju, dzięki czemu z jednego artykułu mogę czerpać różne pomysły. Dla mnie to pismo, które nie ulega przedawnieniu.
Prace Adama Michałowskiego można oglądać na: www.galeriaadama2010.republika.pl