Koty Grzegorza Turnaua

Jeziora obłędu i nuta spokoju - rozmowa z Grzegorzem Turnauem

Andżelika Piechowiak: Obchodzi Pan Światowy Dzień Kota?

Grzegorz Turnau:
Dopiero w tym roku dowiedziałem się, że istnieje takie święto. Usłyszałem o nim w radiu i bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Kot jest dość zasadniczym dla wielu ludzi punktem odniesienia, to domownik, ktoś bardzo ważny - specjalnie używam sformułowania ktoś. Jeżeli mamy Dzień Dziadka, Dzień Kobiet, Dzień Kolejarza, to chyba tym bardziej powinniśmy mieć Dzień Kota i Dzień Psa. Jestem jak najbardziej za takimi sympatycznymi i odrywającymi nas od zasadniczości i suchości w podejściu do świata, inicjatywami.

A ich urodziny? To również powód do świętowania?
Nie obchodzimy ich, ale doskonale o nich pamiętamy. Nasze koty - Tofi i Kofi - są braćmi. Trafiły do nas w dość ciekawych okolicznościach. Zostały poczęte w Łomiankach, przejechały jeszcze nienarodzone do Toskanii, gdzie właścicielka ich mamy, nasza przyjaciółka, ma swoją posiadłość. Przyszły na świat we wrześniu i niedługo potem wraz z nami przemierzyły cały kraj, podróżując nawet promem, by zwiedzić Sycylię. Potem wróciły do Toskanii, znowu do Łomianek, a dopiero w listopadzie trafiły do naszego domu w Krakowie. Od początku więc były to koty wędrowne. Od tamtej pory nigdzie już nie wyjeżdżały, ale mamy duży ogród, więc są zwierzętami działającymi na otwartej przestrzeni, choć zimą robią to bardzo niechętnie.

reklama

Winston Churchill powiedział kiedyś, że psy patrzą na nas z szacunkiem, koty z pogardą, a świnie jak na równych sobie. Pańskim kotom zdarza się czasem na innych domowników zerknąć z wyższością?
Przejawem ich wyższości może być maniera wskakiwania na człowieka. To nie do końca spowodowane jest potrzebą kontaktu, to raczej gest dominacji, pokazanie, kto jest czyim kierownikiem. Kot czuje, że rządzi w danym stadzie, kiedy siada wygodnie na naszych kolanach, czy w ekstremalnych przypadkach, kiedy człowiek jest w pozycji horyzontalnej, wskakuje mu na głowę. Ja nie odbierałbym tego jako pogardy, to kwestia samoświadomości. On po prostu wie, że jest znacznie lepiej skonstruowany przez naturę, ma doskonałą wiedzę na temat sensu istnienia, dlatego patrzy na człowieka z lekkim współczuciem.

Podobno Pańskie koty lubią przede wszystkim siebie, w dalszej kolejności kaloryfery, telewizję, myślistwo i ornitologię. Skoro tak sprawdzają się w polowaniach, to pewnie chętnie chwalą się zdobyczami. Zdarzyło im się przywlec do domu jakieś nietypowe trofeum?
Przynoszą prezenty najczęściej do kuchni, bo wychodzą na zewnątrz albo przez kuchenne, albo przez piwniczne okno. Niestety, czasami są to upolowane ptaki, co jest dla mnie najbardziej bolesne. Myszki są powszednim trofeum. Raz zdarzyła się wiewiórka, ale najbardziej egzotyczny był wąż - żywy zaskroniec. Sam nie mógł wejść po schodach, bo jak wiadomo, węże tego nie potrafią, więc na pewno przytargały go koty. Nie byłem w stanie rozpoznać, czy to przypadkiem nie żmija, więc uznałem, że nie będę zbyt brawurowo podchodził do sprawy, i zadzwoniłem po odpowiednie służby. Kot spowodował, że pierwszy raz w życiu wezwałem straż pożarną. Nie byli zdziwieni, widocznie są przyzwyczajeni do usuwania os, zdejmowania kotów z drzew i łapania egzotycznych stworzeń. Dzięki moim kotom miałem w domu sześciu rosłych strażaków. Zanim przyjechali, wąż wszedł za kaloryfer. To był dramat. Oczami wyobraźni widziałem, że zanim uda im się go znaleźć, dostają wezwanie do pożaru i zostawiają go za grzejnikiem. To był nieprzyjemny scenariusz, ale na szczęście udało się go uniknąć. Tym razem niedoszła ofiara moich kotów odzyskała wolność. Szkoda tylko, że zimą Kofi i Tofi tracą swój instynkt drapieżcy, są tak leniwe, że nie przeszkadzają im nawet myszy w spiżarce. O to mam do nich lekką pretensję.


Zdarzają się czasem ostre tarcia charakterów między kotami a Panem - zodiakalnym lwem?
Zawsze w takich starciach przegrywam. Kota nie da się wychować. To jedna z zasadniczych różnic między nim a psem. O to zresztą najczęściej „drę koty" z żoną. Ja pozwalam na przykład pić kotu wodę z kranu w kuchni. Żona nie może się z tym pogodzić i próbuje go wychowywać. Ja dawno zrozumiałem, że to bezcelowe, zabronię mu teraz, to zrobi to później. Tofi i Kofi rozbrajają mnie swoimi różnymi dziwactwami. Ostatnio zrobiliśmy remont łazienki i założyliśmy ogrzewanie podłogowe. Jeden z nich zwariował na tym punkcie i przez dwa tygodnie nie ruszał się z ciepłej posadzki, wybiegał tylko na chwilę coś zjeść. Trudno było mu przeszkadzać. Kot jest uparty, może się do czegoś przyzwyczaić albo coś zaakceptować, ale nie da się go oduczyć pewnych rzeczy. Pies pamięta reguły i stosuje się do nich. Kot wie, na przykład, że nie wolno mu chodzić po stole, więc nie zrobi tego, kiedy jest się obok i patrzy na niego, ale przejdzie po blacie natychmiast, kiedy wyjdzie się z pokoju. One stosują specyficzną politykę - rozpoznają system zakazów i nakazów, ale absolutnie go nie respektują.

Jest w Pańskich kotach coś, co Pana niemiłosiernie denerwuje?
Drapanie ścian. Mamy drewniany dom. Koty zniszczyły już mnóstwo framug, ścian, progów. Dewastują wszystko potwornie, a ja nic nie mogę na to poradzić. Rano schodzę z sypialni na dół, a one natychmiast na powitanie cyklinują podłogę. Dzień w dzień zabieram je stamtąd, mówię, że nie wolno, ale to nie przynosi żadnego rezultatu.

Chciałby Pan czasem być swoim kotem?
Decyduje o tym głównie nieograniczona ilość snu, jaka przysługuje kotom. Należę do osób cierpiących na zimowe obniżenie nastroju i melancholię związaną z brakiem światła. Kot ma na to fenomenalne lekarstwo - przesypia tę porę roku. Kiedy już czasem okropnie brak mi sił, a muszę wyjść z domu, gdzieś pojechać, zacząć działać, zerkam na te nasze nieznośne dwa koty, leżące na kanapie i potwornie im zazdroszczę.

reklama

Gdyby miał Pan porównać charakter Tofiego i Kofiego, jak by je Pan opisał?
Kofi jest kotem niesłychanie subtelnym. Przypomina grzeczne, dobre dziecko, które wie, na czym polegają zasady, i nigdy nie nadużywa zaufania. Tofi jest jego dokładnym przeciwieństwem. To chuligan, który włazi do zlewu, żeby napić się wody, jest agresywny wobec psa - notorycznie nie pozwala mu wchodzić do kuchni, pokazując, kto tu rządzi. Jest przykładem dość trudnego i niesfornego charakteru. Zabawne, że ten nieułożony, źle wychowany kocur jest, o dziwo, dużo większym tchórzem na zewnątrz. Bardziej boi się innych zwierząt czy nagłych sytuacji. Zazwyczaj ucieka, przerażony. Ten łagodny i delikatny, z kolei, jest daleko bardziej odważny i lepiej radzi sobie ze światem. Wniosek nasuwa się sam. U człowieka bywa podobnie. Ci, na co dzień agresywni, podnieceni, nieuprzejmi ludzie, to osoby, które czegoś się boją. Spokojni i zrównoważeni noszą w sobie mniej lęku i stresu.

Jak Pańskie koty reagują na muzykę?
Niezauważalnie. Kiedy gram, a one akurat mają ochotę wskoczyć mi na kolana, robią to bez pardonu. Mojego komponowania nie uznają ani za pracę, ani za coś istotnego. Wchodzą nawet na klawiaturę. Można powiedzieć, że - jak większości polskiego społeczeństwa - muzyka im nie przeszkadza.

A Panu przeszkadza ich muzyka, jak Pan reaguje na dźwięk miauczenia?
Bardzo je lubię. Zawsze wiem, który z kotów miauczy. Odgłos miauczenia dla mnie jest synonimem domowego nastroju, azylu bezpieczeństwa, przyjemności. To bardzo urocze dźwięki.


Pana zdaniem - ludzie lubiący koty to ludzie bez szans na resocjalizację. Czyżby koty były złym nałogiem, przestępstwem na własnej niezależności, czymś, od czego nie można się uwolnić?
Miałem na myśli to, że dopóki człowiek nie polubi kota, jest normalnym członkiem społeczeństwa. Potem, kiedy już się z nim zaprzyjaźni, albo wręcz w nim zakocha, przechodzi na stronę wariatów, z której nie ma powrotu. Mówię to na swoim przykładzie. Kiedyś miałem do kotów dystans, nie odczuwałem potrzeby kontaktu z nimi, głaskania ich, obawiałem się, że zostanę podrapany. Był między nami rodzaj chłodu, do momentu kiedy pojawił się w moim życiu pierwszy kot. Kupiliśmy stary dom, wraz z armią myszy. Po wojnie pułapkowej, która nie przynosiła pożądanego rezultatu, zdecydowaliśmy się na kota. Chcieliśmy mieć strażnika pieczęci. Akurat znajomi przygarnęli jakąś znajdę z ulicy, a że nie mogli jej zatrzymać, zaoferowali kota nam. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kocur dostał na imię Maestro, ale mówiliśmy na niego Kiciuś albo Kot, Maestro tytułowaliśmy go tylko od święta. To był niezwykły towarzysz - subtelny, mądry, spokojny, wdzięczny, pilnujący wszystkich zasad, właściwie nie miał wad. Był kotem na całe życie, gdyby się tak dało. Kiedy robił się starszy, postanowiliśmy wziąć tych dwóch maluchów, żeby się przy nim wychowały i może czegoś od niego nauczyły, jak w bajce o Filemonie i Bonifacym.

reklama


Udało mu się coś im przekazać ze swojej mądrości, czy nic nie pojęły?
Moim zdaniem Maestro był dość zniesmaczony, że oni w ogóle pojawili się w jego domu. To nie było po jego myśli, poza tym okazało się, że nie miał talentów pedagogicznych. Potem któregoś dnia po prostu odszedł. Śmierć zwierzęcia to okropnie smutny moment, który uświadamia nam, że wszystko pomału się kończy. On pożegnał się z nami w najlepszym stylu, zwyczajnie wyszedł i zniknął. Po jakimś czasie został znaleziony daleko, poza naszym terenem. Wolał nie umierać w domu, żeby nie robić nam kłopotu.

Czuje się Pan czasem zahipnotyzowany kocimi ślepiami?
Lubię w nie patrzeć. Koty mają bardzo różne oczy, żadne kocie ślepia nie są takie same. Łobuz Tofi ma oczach wariactwo. Czasem śmieję się, że wyślę go do Kobierzyna (krakowskiego odpowiednika warszawskich Tworek). Szczególnie zimą, kiedy boi się wychodzić na zewnątrz, jego oczy zamieniają się w jeziora obłędu i strachu. Drugi, czarny Kofi, ma w nich nutę spokoju, która mówi - ja i tak wiem lepiej, o co w tym wszystkim chodzi, więc nie przejmuj się. Jego wzrok pociesza i uspokaja. W końcu, jak kiedyś powiedziała Wisława Szymborska - koty udały się Panu Bogu chyba najbardziej.

Dziękuję za rozmowę.  


Tekst: Andżelika Piechowiak
KOCIE SPRAWY - Nr 88 LUTY 2010

Kocie Sprawy

Zobacz również