Kiedy wieczorem patrzę na moją kanapę, zawsze widzę komplet – trzy psy i cztery koty. Reszta musi się obyć smakiem i zająć fotele albo iść na górę, do łóżka – o swoich zwierzętach opowiada Dorota Sumińska. Tym razem poznajemy historię charakternego pekińczyka.
Wychowałam się w domu ludzi lasu
Niestety, wiązało się to z czymś, czego nienawidzę – polowaniem. Zarówno mój ojciec, jak i dziadek traktowali łowiectwo niczym życiową powinność. Nasze psy też musiały być myśliwskie – wyżły, setery, teriery, jamniki i pointery. Kochane jak wszystkie, ale ja marzyłam o pekińczyku. Nie pamiętam, kiedy i gdzie zobaczyłam po raz pierwszy płaską sapiącą mordkę i krzywe łapki, ale zapadły mi w serce na całe życie. Miałam wówczas kilka lat i nie ujawniłam swojej tęsknoty za lwem kanapowym, by nie zostać wyśmiana. Postanowiłam jednak, że gdy dorosnę, sprawię sobie pekińczyka. Po latach dotrzymałam słowa.
ze schroniska
Pierwsza była Pusia, potem Picuś i Cypka Drypka, a później już tylko psy schroniskowe. Wśród nich rzadko trafiają się pekińczyki i z reguły szybko znajdują nowe domy. A ja biorę wyłącznie te zwierzęta, które mają na to najmniejsze szanse. I nie ma znaczenia, czy są duże czy małe, kudłate czy gładkie. Wystarczy, że potrzebują natychmiastowej pomocy. Tym razem zadzwoniła pani Kamila z Puław: „Pani Doroto, pod zakładami azotowymi ktoś wyrzucił z samochodu pekińczyka. Kilka dni nie dawał się złapać, ale już go mamy. Nie nadaje się do schroniska, jest u mnie w domu. Weźmie go pani?”.
Wzięłam. To było siedem lat temu.
Gdy pierwszy raz spojrzałam mu w mordkę, zobaczyłam Bombika. Nie mogłam dać mu innego imienia niż to, które przed laty nadała moja nieżyjąca już mama pekińczykowi ze schroniska w Celestynowie. Tak naprawdę nazwała go Bombardierem, bo puszczał zabójcze bąki. Miał ogromne, kasztanowe oczy, które były wyłącznie ozdobą. Guz mózgu odebrał nieszczęśnikowi możliwość podziwiania świata. Udało się zahamować rozwój nowotworu, lecz wzrok już nie wrócił. Ponieważ Bombardier brzmiało zbyt oficjalnie, na co dzień był Bombikiem. Ślepe oczka miały anielski wyraz niewinności, ale w drobnym ciałku drzemał lew.
W owym czasie żył jeszcze Ciapek – osiemdziesiąt kilogramów miłości. Miłości i akceptacji dla wszelkich wariactw świata. Nawet dla Bombardiera, który postanowił Ciapka zagryźć. Treścią życia pekińczyka stało się polowanie na olbrzyma. To nic, że sam był wielkości jego ucha. Zaraz po przebudzeniu zaczynał tropić. Wklęśnięty nosek pekińczyka nie jest stworzony do wwąchiwania się w otoczenie, ale niczym niezrażony mikrowojownik obwąchiwał każdy kąt. Gdy w końcu udało mu się znaleźć Ciapka, mocnym chwytem łapał go za gardło. Wielkie psisko ze stoickim spokojem podnosiło się z wiszącym u szyi włochatym kleszczem, pozbywało się go kilkoma energicznymi ruchami głowy i zmieniało miejsce odpoczynku. Bombik całą akcję zaczynał od początku. I tak dwadzieścia razy dziennie. Pod wieczór Bombardier tracił łowiecki zapał i pozwalał Ciapkowi odetchnąć. Sam też był zmęczony.
Obaj odeszli z tego świata przed wielu laty
Ale widocznie duch Bombardiera bardzo chciał wrócić. Obecne jego wcielenie też ma anielskie oczy. Na szczęście widzą. Co prawda nie ma już Ciapka, lecz pozostałe dziewięć psów wie, że z Bombikiem się nie zadziera. Nie jest towarzyski i nie lubi poufałości. Czasem robi wyjątek dla Kwiatka i bawi się z nim jak młokos. Jednak gdy tylko znudzą go szczeniackie zapasy, daje temu całkiem dorosły wyraz. Z warkotem karci towarzysza zabaw. Ale Kwiatek się nie zraża, bo kocha rudego złośnika. Poza tym Bombik jest myślicielem, a może nawet filozofem. Ceni sobie spokój. Siada na ganku i zatapia się w myślach, patrząc gdzieś daleko, w nieskończoność. Wygląda, jakby naprawdę był w transie. I nie znosi, by mu przeszkadzano. Każdy, kto przerwie ten stan nirwany, naraża się na gromy z gardła pekińczyka. Małe ząbki też mogą pójść w ruch, jeśli hałas nie ogłuszy przeciwnika. Najczęściej ofiarą tego wybuchu złości pada Pinio. Także pekińczyk. Choć jest niewidomy, w niczym nie przypomina Bombardiera. Ani jednego, ani drugiego. Pinio jest prawdziwym aniołem, ale to już inna historia.
Dorota Sumińska
fot. shutterstock