Są potrawy, przed którymi kobieta gotująca nie umknie. Na przykład wigilijne. A to niestety w większości dania tradycyjne (czytaj: pracochłonne i trudne).
Pamiętam cudowny czas, gdy będąc zbuntowaną nastolatką, leżałam na kanapie, czytałam Dostojewskiego i z demonstracyjnym poczuciem wyższości patrzyłam na mamę i ciotki krzątające się wokół pierogów i ryb. Kiedyś ciocia Krysia scenicznym szeptem powiedziała do mojej mamy „No, gospodyni to z niej nie będzie”. Trzeba się wychować w rodzinie takiej jak moja, aby zrozumieć całą grozę ciocinej przepowiedni. Ale i dla mnie przyszedł moment konfrontacji z karpiem, śledziem i makiem.
Początki były koszmarne. Pierogi niekształtne, w dodatku połowa całkiem się rozgotowywała. I dopiero wizyta na Mazurach kilka lat temu dokonała przełomu w moim podejściu do pieroga. Gospodyni cudownego pensjonatu zdradziła mi swój przepis na ciasto. Teraz w wolnych chwilach lepię sobie pierogi i mam ich w zamrażarce spory zapas.
Tak też robię przed Bożym Narodzeniem, bo tradycja tradycją, ale lepienie pierogów w Wigilię to już przesada. Zamrożone wrzucam na wrzątek i gotowe. A oto tajemna receptura:
Ciasto na pierogi:
Weź:
•1 kg mąki
•garść mąki ziemniaczanej
•łyżeczkę soli
•litr wrzątku
•jajko
•żółtko
•pół szklanki oleju
Przesiej oba rodzaje mąki i zalej wrzątkiem. Wymieszaj mikserem z końcówkami do ciasta drożdżowego, przykryj i odstaw do wystygnięcia (ok. półtorej godziny). Dodaj sól, żółtko, jajko i wyrabiaj ciasto, dolewając powoli olej. Na podsypywanej mąką stolnicy wałkuj, wycinaj i lep!
Kolejnym wyzwaniem był karp po żydowsku – obowiązkowy punkt programu. Od dziecka uwielbiam karpia. W mojej rodzinie za punkt honoru stawiano sobie zrobienie galarety bez żelatyny.
Najpierw więc gotujemy głowy (uwaga: trzeba wyjąć skrzela), w proporcji 2 głowy na jedną rybę. Gotuje się dość długo – godzinę razem z cebulą pokrojoną w talarki (1 na rybę) i marchewką pokrojoną w półtalarki (1 duża na rybę). Ogień musi być malutki, tak żeby ryba ledwo pyrkała, bo inaczej galareta będzie mętna. Wody tylko tyle, aby zakryła rybie głowy. Potem wyjmujemy cebule lub nie, w zależności od upodobań, i do gara wkładamy dzwonka karpia. Gotujemy jeszcze 45 minut wciąż na malutkim ogniu. Dodajemy rodzynki, sól, cukier, pieprz i zdejmujemy karpia z ognia. Wystawiamy na balkon lub wystudzonego wkładamy do lodówki i czekamy.
Co roku powtarzało się to samo: w dzień Wigilii biegniemy z mamą z drżącymi sercami sprawdzić, czy zrobiła się galareta. Zawsze się robiła, ale… na krótko. Jest pyszna i delikatna, lecz nietrwała. Podana na stół roztapia się szybko i w rezultacie ryba pływa w mało apetycznym rosole. Długo kombinowałam, jak to zmienić. W końcu postanowiłam złamać tabu i dodać żelatynę. 1/3 ilości podanej na opakowaniu. Czyli jeśli opakowanie jest na 2 litry, ja na 2 litry daję 1/3. Dodaję żelatynę pod sam koniec gotowania. I to jest tajemnica mojej miękkiej i smacznej galarety!
Na początku mama było nieco zszokowana, ale szybko się przekonała. No i skończył się wreszcie poranny emocjonujący bieg do lodówki…
Ostatnią zwycięską potyczkę stoczyłam ze śledziami. W większości przepisów podaje się, by namoczyć je na noc w wodzie z dodatkiem mleka. Tak też robiłam aż do czasu, gdy pewnego dnia rano wyjęłam z miski coś w rodzaju szmaty bez żadnego smaku. Po prostu śledzie, które kupiłam, były tak mało słone, że całonocne moczenie wyciągnęło z nich cały aromat. Nauczona tym smutnym doświadczeniem, zaczynam śledzie moczyć rano, dodaję mleko i co kilka godzin sprawdzam: czy nie za słone, czy nie za mało słone? Kiedy osiągają idealny poziom słoności, wyciągam je. Ta metoda jest o wiele bezpieczniejsza niż zostawianie śledzi na całą noc bez żadnej opieki.
W ten sposób docieram zazwyczaj bezpiecznie do portu Wigilia. Jak widać, przepowiednia cioci Krysi nie sprawdziła się, choć czasem tego żałuję. Życzę wszystkim pysznych i bezstresowych świąt!
Tekst: Monika Węgrzyn, dziennikarka, podróżniczka, matka czwórki dzieci, z zamiłowania kucharka
Zdjęcia: Stockfood/Free, shutterstock.com