Na poddaszu przedwojennego ceglanego domu pod lasem Agata czuje się trochę jak na bocianim gnieździe.
W ogrodzie u hrabiego
Dzwonię do Agaty, żeby się umówić i zastaję ją w lesie. Może tak chodzić godzinami, potem wraca na swój strych i maluje. Rozkłada płótno i farby na podłodze, a sama klęczy na dywaniku. Ostatnio zrobiła cykl obrazów „Morze” z mocną linią widnokręgu oddzielającą niebo od wody. Albo magiczną górę Ararat – biały szczyt wyłaniający się z szaroniebieskich mgieł. – To co, zjemy razem śniadanie? – pytam.
– Pewnie, wpadaj – zaprasza. Następnego dnia rano zasiadamy przy stole w kuchni. Mamy podpłomyki i kaszę jaglaną z pysznym, ciemnobursztynowym sosem. – To smażone czerwone mirabelki, dlatego mają taki kolor – mówi Agata. – Zwykle kupuję warzywa i owoce na targu, ale śliweczek narwałam „w ogrodzie hrabiego Potockiego” w Jabłonnie.
Plotka głosi, że przed wojną przegrał w karty swoje włości, także tę najstarszą część, pod lasem, gdzie rodzina Agaty jeszcze od przedwojnia ma ceglany dom. Ona urządziła się najwyżej, na strychu. Czuję się trochę jak na bocianim gnieździe. Wkoło ogromne okna, a na dachu przeszklone veluksy, żeby więcej światła wpadało do mieszkania-pracowni. Na tej wysokości widać tylko korony drzew: sosen, brzóz, dębów. Latem o czwartej robi się jasno, zimą słońce grzeje jak w oranżerii (Agacie udało się nawet wyhodować trzy dorodne cytryny i kilogram mandarynek wielkości orzechów włoskich).
– Można się tu opalać, nie wychodząc z pokoju. Albo sięgnąć po winogrona, które pną się po murze. Pyszne, bardzo słodkie, bo to południowa ściana. Gorzej, gdy przyjdzie burza. Masz wrażenie, jakbyś stała na ulicy, w którą łomoczą pioruny.
Momenty zwątpienia
W czasach rozkwitu agencji reklamowych Agata pracowała w jednej z nich. Później zajęła się projektowaniem graficznym, stylizowaniem wnętrz, fotografią i malowaniem. Swoje meble wyszperała na strychu albo wypatrzyła na pchlich targach. Niektóre zaprojektowała sama. Stolarz, który je robił, był zachwycony, bo nigdy nie zależało jej na tym, żeby wszystko było dopasowane co do milimetra. – Mógł się wykazać, bo moje zlecenie było na „mniej więcej”, a nie „od do”. Dla mnie najważniejsza jest sama solidna gruba deska, taka nie do końca oczyszczona, żeby było widać ciekawą fakturę i słoje. Znalazłam takie drewno u rodziców, gdy wymieniali podłogę. Miało niesamowity niebieskoszary odcień. Stolarz dobrze wyczuł moje klimaty, przyniósł mi jeszcze w prezencie dwa stare krzesła, oryginalne thonety. Stoją teraz w kuchni.
Ale miał także moment zwątpienia, gdy budował w łazience ścianę z pomazanych wapnem sękatych desek, a Agata poprosiła go, żeby czyścił je z umiarem, bo ona lubi takie niedoskonałe. Trzy razy dzwonił, żeby się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiał i nie będzie miała pretensji. – Niech się pan o nic nie martwi – musiała go uspokajać.
Pajęcza fascynacja
Kredens przyjechał z Koła. Najwyraźniej Agata, chociaż najbardziej lubi surowe drewno, spokojne szarości i przydymione odcienie niebieskiego, potrzebowała wtedy jakiegoś energetycznego koloru, bo natychmiast pomalowała mebel na czerwono, a do szuflad dokręciła porcelanowe niebieskie gałki. Jak się jej kolor znudzi, złapie za pędzel i znów przemaluje. Co za problem. Wymarzyła jej się kiedyś szara ściana, to ją sobie zrobiła.
Za to piękny pająk pod sufitem ma kolor na zamówienie. Oryginalne są fioletowo-czerwono-zielone, jednak ten ludowa artystka przygotowała jednobarwny, specjalnie dla Agaty. Dokładnie taki kolor, łososiowy, mają pelargonie, które kwitną od kwietnia do października na poddaszu, a ona, zachwycona niezwykłym odcieniem, suszy ich kwiaty i układa w misach z papier mâché na kredensie.
– Robiłam kiedyś reportaż o tej pani – wspomina „pajęczarkę”. – Byłam nią zafascynowana. Gdy tylko jesienią kończyły się prace w polu, zasiadała do nawlekania słomek na nitki. Próbowała mnie tego nauczyć, opowiadała, że najważniejsze jest serce kwiatu, taka maleńka pętelka, od której zaczynała pająka. Każdy składa się z kilku koszyczków, im jest ich więcej, tym robi się bardziej nadmuchany. Nie mogłam się napatrzeć. Praca z tymi papierkami i słomkami dawała jej taką radość i wyciszenie, jakby medytowała zen.
Teraz ja wpatruję się w pająka. Energetyczny, pełen czerwonych bibułkowych kwiatów wisi nad starym, lekko tylko odnowionym stołem. Pasuje do kobaltowej ceramiki, błękitnozielonych weków i gąsiorków, które udają wazony. – Nie wyrzucam staroci. Nie znoszę tego – mówi Agata. Tu dostają drugą szansę. W następnym życiu, dzięki niej, znów są ładne.
Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia: Jakub Pajewski
Stylizacja: Agata Jaworska