Nadbużański Dom – wege agroturytyska w starej szkole
PensjonatyDawną szkołę Wojtek zamienił w dom gościnny. Ma w nim wnętrzarski koktajl Mołotowa: huculskie kilimy, lokalne rzemiosło i sofę z IKEA.
Warsztaty kulinarne z robienia trunków
Wojtek nalewa do kieliszków przezroczysty trunek w miodowym kolorze i robi gościom turniej smaków. Jakie składniki wyczuwają? Czasem nie szczędzi podpowiedzi, bo chodzi wszak o dobrą zabawę. W sam raz na koniec festiwali czy warsztatów kulinarnych.
Tych w swojej chacie – szkole organizuje mnóstwo: z robienia trunków (prowadzi je sam), kuchni regionalnej czy tradycyjnie polskiej (z szefami kuchni), z międzypokoleniowego gotowania (wtedy ster przejmują jego mama Teresa i syn Donald).
Zawsze pod wspólnym wegetariańskim mianownikiem, bo nie je mięsa od ćwierć wieku i jest niestrudzonym propagatorem tego stylu odżywiania. A także nalewek, rzecz jasna. Robi je sam od kilku lat, eksperymentuje, miesza składniki. Co roku próbuje nowych przepisów, bo marzy mu się stworzenie listy pięćdziesięciu ulubionych.
Tej jesieni po raz pierwszy nastawił pigwówkę kresową – do pigwy dodał owoc dzikiej róży, goździki, cynamon i miód. Prawdziwie świąteczny smak, a zarazem bomba na odporność, bogata w witaminę C.
W Nadbużańskim Domu Wojtka wszystko kręci się wokół stołu. – Dobre jedzenie to moja pasja – mówi. – Liczy się więc jakość produktów. Gotujemy z rzeczy od sąsiadów, wielopokoleniowo – moja mama, ja i syn. – Przygoda z Podlasiem zaczęła się dawno temu, gdy kupiłem rodzicom w okolicy mały wakacyjny domek – opowiada Wojtek. – Jeździliśmy do nich, ale syn rósł, pojawił się pies i coraz trudniej było nam się tam pomieścić. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby mieć coś własnego niedaleko.
Drewniany dom z historią
Trochę się naszukałem tego swojego miejsca – bo miało być drewniane i z historią, aż w końcu trafiła mi się… dawna szkoła. Usłyszałem o przetargu dwa dni przed nim, nawet nie miałem jak jej obejrzeć. Kupiłem kota w worku, bardziej z rozpędu niż z rozsądku – śmieje się.
– Dawniej nie przywiązywałem wagi do tego, że choć sam jestem warszawiakiem, rodziny mamy i ojca pochodzą z Kosowa Leskiego, 60 kilometrów stąd. Dziś widzę, że pewnie dlatego czuję się tu u siebie. Kiedyś rozważał jeszcze Bieszczady, bo jednego był pewien – jeśli ma mieć wiejski dom, to koniecznie na wschodzie.
Wojtek jest też etno-DJ-em. Gra muzykę z Ukrainy, Gruzji, Bałkanów. Zawsze świetnie czuł się, podróżując w tamte rejony. Miał też wielką miłość – Rosjankę, więc nauczył się jej języka. Ze Wschodniakami od razu nawiązuje kontakt.
Wege agroturytyska karmi najlepiej
Z zakupu był więc zadowolony, tylko… szkoła okazała się dla nich sporo za duża. Korzystali z dwóch pokoi w weekendy, często gościli znajomych. A ci mówili, że pięknie tu i szkoda, że taki dom stoi pusty. W końcu, gdy pięć lat temu zmarł tata, Wojtek postanowił otworzyć dom gościnny.
– Pomyślałem, że mama, która wspaniale gotuje, będzie miała zajęcie i okazję do ciekawych spotkań. Sam żyłem w rozkroku – jedną nogą w stolicy, drugą na Podlasiu. Aż do pandemii… 3 marca podjął decyzję, że przenosi się tu na stałe. Dom gościnny okazał się świetnym sposobem na życie w czasach, gdy nie ma eventów, przy których wcześniej pracował.
– Bardzo mi tu dobrze – mówi i siada przed komputerem, by upolować na aukcji regionalny kilim. Wschodnie tkaniny i obrazki to jego kolejna pasja.
Kontakt do właściciela: facebook.com/nadbuzanski.dom
Tekst: Agnieszka Wójcińska Zdjęcia i stylizacja: Gutek zegier
Zobacz także:
Nowoczesne siedlisko urządzone w starej łemkowskiej chacie