Choć na co dzień mieszkają w Krakowie, to drewnianą chatę na wsi nazywają prawdziwym domem.Tu w końcu mają czas tylko dla siebie.
Kto tu mieszka? Ewa i Christophe z trójką dzieci: Basią, Witkiem i Jeremim. Mają też dwa psy – Gaję i Portka.
W tym tygodniu sąsiad zrobił nam piękne schody do domu – zanotowała Ewa w rodzinnej kronice wiosną 2 lata temu. – Cement z rzecznymi kamieniami. Trzeba to teraz obsadzić lawendą. Mieliśmy kolejne przemeblowanie. Łóżko poszło na górę. Już ostatecznie! Christophe nie ma ze mną lekko – kończy swój wpis Ewa. To już ósmy rok, odkąd prowadzą kronikę. Wypełniają ją zdarzenia małe i duże – dzieci rysują komiks z wiejskiego życia, goście wpisują się na pamiątkę. Ale pierwszych dziesięć stron wciąż pozostaje pustych. To miejsce na opis wielkiego remontu i wcześniejszych długich poszukiwań. Bo zanim z Christophe’em znaleźli swoje Łaziska, sporo się za nimi nałazili.
Gorce na horyzoncie
We wsi wciąż mówią o nich „te Szwajcary”. Miejscowi nie przestali traktować ich trochę jak przyjezdnych, bo jako jedyni nie są z Łazisk. Christophe jest Szwajcarem. Zanim przeprowadził się do Polski, dużo podróżował, włóczył się po Afryce i Mongolii. Ewę poznał przez wspólnego znajomego, kiedy szukał noclegu w Krakowie. U niej akurat znalazło się wolne miejsce. I tak to się zaczęło.
Teraz, gdy tylko może, ucieka na wieś, żeby popracować w spokoju. Jest redaktorem i tłumaczem. Ostatnio przełożył na francuski bajki Leszka Kołakowskiego. W Łaziskach może odciąć się od świata, bo żeby do nich trafić, trzeba mieć sporo szczęścia. Prawdziwa wiocha na odludziu ukryta pomiędzy pagórkami Gorców i Beskidu Wyspowego. Taka, jaką sobie wymarzyli. Dom stoi na niewielkim wzniesieniu, ale to wystarczy, by mieć widok na całą okolicę.
Pierwsze koty za płoty
Gdy przyjechali tu pierwszy raz, chata wyglądała jak rudera, ale dla nich najważniejszy był sad stuletnich jabłoni. Tak im się spodobał, że nie chcieli odpuścić, dopóki nie przekonali pana Staszka, by sprzedał ojcowiznę. Wydawało się, że wystarczy w domu wymienić dach i okna, a potem z czasem stopniowo wszystko ulepszać.
– Ale czegokolwiek się dotknęliśmy, to się waliło – wspomina Ewa. Ze starego domu została tylko konstrukcja i układ pomieszczeń. W belkach stropowych widać oryginalne góralskie rozety, uratowali też kilka sprzętów, reszta jest nowa. Jednak Ewa to typowy zadaniowiec – jak trzeba coś zrobić, nic jej nie powstrzyma. Przez tę swoją praktyczną naturę wybrała nawet kierunek studiów – prawo, choć marzyła jej się polonistyka. Etat najchętniej zamieniłaby na własne wydawnictwo, w którym mogłaby pracować razem z Christophe’em. Albo na kolektyw rolniczy. Gdy w końcu przebrnęli razem przez uciążliwą budowlankę, mogła się zająć urządzaniem wnętrza. To jej działka. Zauważyła, że im szybciej żyje, tym mniej potrzebuje przedmiotów. Nauczyła się pozbywać zbędnych rzeczy i dzisiaj już nie połasi się na każdą staroć, jeśli nie będzie pasowała do Łazisk.
Wygrał minimalizm i ulubiona biel. Znajomi śmieją się, że nawet psy wybrała pod kolor. A gdy odwiedzają ich sąsiedzi, wciąż się dziwią, że ktoś może mieszkać w takim domu.
Rodzinna przetwórnia
Łaziska obudziły w nich wiejskie instynkty. Christophe z typowego intelektualisty zmienia się w ogrodnika i z zapałem kopie w ziemi. Ostatnio planował nawet montaż zdalnie sterowanego kurnika, ale niestety w projekcie nie uwzględniono sprytnej kuny, która raz-dwa poradziłaby sobie z nowoczesną technologią. Dzieci marzą o własnej trzódce. – Witek chce mieć barana, a Jeremi krowę – śmieje się Ewa. Siedemnastoletnia Basia woli zaszyć się w swoim pokoju z książką. Ale gdy przychodzi czas zbioru jabłek, pomaga w domowym przetwórstwie. Robią pyszny sok, o który biją się przyjaciele domu – bez dodatku cukru, wyciskany metodą rzemieślniczą. Zrobili mu nawet etykietkę „Jus des pommes”. – Przydałaby nam się profesjonalna maszyna, wtedy moglibyśmy robić go więcej – wzdycha Christophe. I przyznaje, że przez te stare jabłonie trudno byłoby im z Łazisk wyjechać.
Tekst: Magdalena Burkiewicz
Zdjęcia: Kuba Pajewski
Stylizacja: Agata Jaworska