Bajka to mało powiedziane – myśli chyba każdy, kto stoi na tarasie willi Joli i Artura Trojanowskich. Widok zapiera dech. Jak okiem sięgnąć góry, zieleń, w dole dachy lanckorońskich domów. To najwyżej położony zamieszkany dom w miasteczku. Ale 11 lat temu daleko tu było do bajkowych klimatów. Rozpadająca się chałupa miała jednak dwie zalety: urok i cudne położenie. I jeszcze nazwę, jakby na zachętę, zachowaną na przedwojennym szyldzie.
Potrzeba było sporo wyobraźni, żeby postawić ten budynek na nogi. Na szczęście właściciele są artystami. Zamiast zniszczonych desek widzieli jasne, przestronne wnętrze pachnące drewnem. – Nie chcieliśmy domu zmieniać. Tylko go uporządkowaliśmy, wyburzyliśmy parę ścian, powiększyliśmy okna, bo to był letniak, a my zamierzaliśmy zamieszkać w nim na stałe – opowiada Jola.
Trwały dom? Z drewna!
Prawie wszystko zrobili sami – po pierwsze dlatego, że niełatwo o fachowców znających się na starym drewnie, po drugie dla nich to coś więcej niż tylko materiał. – Przygodę z drewnem zaczęliśmy wiele lat temu od zabawek. Później zajęliśmy się meblami, liznęliśmy trochę ciesielki. A skończyło się na tym, że postawiłem dom dla nas, a potem jeszcze dla znajomych – wspomina Artur. Jednak w starym drewnie trudniej się pracuje. – Ale on doszedł do takiej wprawy, że zrobi nawet kantóweczkę piłą motorową – śmieje się Jola.
Niektórym fachowcom wydaje się, że jak wezmą nowe drewno, to mają gwarancję, że dom długo postoi. – To nieprawda – mówi Artur. – Drzewa są teraz mniej żywiczne, słabsze, a zanieczyszczenie środowiska większe. Dawniej z dziada pradziada hodowało się las „na dom”. Wybierało drzewa rosnące na skraju wietrznej strony, żeby były silniejsze. Dlatego na przykład domy tkaczy w Chełmsku Śląskim przetrwały 300 lat. Bo, wbrew pozorom, jeśli budynek jest nieogrzewany, to taki z porządnych desek wytrzyma dłużej od murowanego.
W modrzewiowym domu Joli i Artura meble są z dębu albo jesionu (korniki ich nie lubią, bo twarde), a podłogi z jodły i sosny (jest lepsza od wytrzymalszego dębu, bo cieplejsza w dotyku, więc przyjemnie się po niej chodzi boso). Niektórzy uważają, że trudno ją utrzymać w czystości, ale to nieprawda. – Takiej podłogi nie przeciera się codziennie. Szoruję ją od czasu do czasu jak na okręcie, aż robi się biała – śmieje się Jola. – Nie pomalowaliśmy jej lakierem, bo wcześniej czy później i tak się wytrze. A jak się gdzieś mocno zabrudzi, wystarczy przeszlifować. To zabawne, ale gdy byłam ostatnio w londyńskiej galerii Saatchi, zwróciłam uwagę, że mają tam taką samą podłogę jak u nas!
Skandynawska prostota
Jola czuwała nad tym, by domu nie zagracić. Z czasem coraz bliżej jej do minimalizmu: – Nie chcę już gromadzić nowych rzeczy, lubię za to nadawać tym starym nowe znaczenie. Dlatego mamy na tarasie stół i krzesła zrobione z bramy, a furtkę z łóżka. Daszek na tarasie i lustro są ze starych okien, a chlebak z prodiża. Podoba mi się skandynawska prostota. Drewno, bo ciepłe, a metal – żeby nie było za ciepło. Do tego szkło, które daje lekkość. I szarości, bo pasują do wszystkiego, a przy tym koją oczy po natłoku miejskich barw. Po kolory wychodzę na zewnątrz.
Ogród to jej dzieło. Posadziła ukochane hortensje, powyrywała z trawy zdziczałe winorośle, które teraz obrasta taras. Oboje z Arturem tak kochają tę zieloną przestrzeń, że latem mają drzwi (przywiezione od przyjaciela z Kazimierza) otwarte szeroko nawet w nocy. Zamykają je dopiero późną jesienią i co roku starają się jak najbardziej odsunąć ten moment. – Przeprowadzka z miasta na wieś była świetnym pomysłem. Teraz lubimy jeździć do dużych miast na wakacje – śmieje się Artur. Ma poczucie humoru i dystans do siebie. Choć jest artystą, zdarza mu się skoczyć na parę tygodni do znajomego, by pomóc na przykład w wymianie okien. – Fajnie jest czasem zająć się czymś innym. To pomaga nie zgnuśnieć – tłumaczy.
Tylko córka – dziś już dorosła i, jak mówią rodzice, „miastowa” – długi czas bez entuzjazmu odnosiła się do ich wyboru. Wstydziła się zapraszać koleżanki, bo ten dom jakiś taki inny niż wszystkie, nie ma dywanu ani meblościanki. Ale gdy poszła na studia, odwiedzili ją znajomi z historii sztuki i chyba zmieniła zdanie. – Jaki ty masz dom, dziewczyno! – zachwycali się. – I jakich szalonych rodziców!
Jola i Artur otworzyli tu mały pensjonat, a raczej, jak mówią, prywatny dom kultury z noclegiem. Oprócz kojących widoków można podziwiać obrazy Artura, posłuchać muzyki ze starego gramofonu albo obejrzeć klasyki filmowe, z niemym kinem włącznie. A przede wszystkim porozmawiać. O wszystkim. – Zapraszamy do naszej Bajki...
Kontakt do Joli i Artura:
Willa Bajka tel. 606 44 35 29; e-mail: trojanowski1@tlen.pl; www.willabajka.nocowanie.pl
Obrazy Artura można obejrzeć w galeriach:www.galeriabb.com, www.arsartium.pl
Tekst: Dorota Jastrzębowska/wer.KM
Stylizacja: Magdalena Herbowska