Od wiosny do jesieni drzwi domu Małgorzaty są ciągle otwarte i wszystko tonie w zieleni. Dla kotów i psów z okolicy nie ma lepszego zaproszenia. W końcu zwierzęta zawsze wyczują przyjaciela.
Powrót do domu z dzieciństwa
Wszędzie wokół widać rękę dobrego ogrodnika. Bomby żywopłotów tłoczą się tuż obok paproci, kwiatów i ziół. A po drabinkach pną się kolorowe powoje.
– Justynów to moje dzieciństwo. Rodzice w latach 60. kupili tutaj działkę z miniaturowym domkiem na lato – wspomina Małgorzata – Dawniej była to zresztą cała osada letniskowa, bo i las niedaleko, i stawy, nad którymi od czasu do czasu przesiadywali wędkarze. Po prostu sielanka – dodaje.
Nic dziwnego, że kiedy zamarzyła się jej wielka ucieczka z łódzkiego blokowiska, postanowiła wrócić w te strony. Stary domek nie wytrzymał próby czasu, zresztą i tak byłby za mały, trzeba było postawić nowy.
Urządzanie domu w starym stylu
Budynek z cegły został obity deskami. Ma okna pomalowane na niebiesko, więc widać go już z daleka. Urządzanie było frajdą, ale też wyzwaniem. Trochę mebli ocalało z dawnych lat.
– Kufer z wypukłym wiekiem z carskich czasów to pamiątka po dziadku, a solidny singer to maszyna, na której babcia uszyła mi niejedną kreację, kiedy byłam jeszcze na studiach – opowiada Małgorzata. Skończyła łódzką ASP i jej artystyczną rękę widać w całym domu. – Lubię dawać starym przedmiotom nowe życie – mówi.
Wystarczy spojrzeć na ścianę w pracowni urządzonej na piętrze. Jest oklejona gazetami. Niby nic nadzwyczajnego, ale to nie byle jakie gazety, tylko numery „Przekroju” z lat 60. Unikat. – Kurzyły się na stercie pod ścianą, a ja chciałam na nie patrzeć codziennie, bo uwielbiam ten styl, kolory i grafiki – dodaje.
Stół w kuchni też jest z „demobilu”, sąsiad pomógł go odnowić i można już było zapraszać gości na herbatę. W składziku czeka na swoją kolej inny skarb – oryginalne stalowe okna z przędzalni fabryki Izraela Poznańskiego, która została przebudowana na hotel.
– Pomysł miałam taki, by zrobić z nich jakąś konstrukcję do ogrodu, ale wszystko w nim tak się już rozrosło, że chwilowo zabrakło na nią miejsca – mówi Małgorzata.
Jej dom ma w sobie coś takiego, że goście chętnie zostawiają w nim jakiś drobiazg od siebie.
- Znajoma podarowała mi firankę z haftem richelieu. Powiesiłam ją nad łóżkiem. A te żurawie origami zrobił mój syn – pokazuje Małgorzata. Jednocześnie schyla się, żeby pogłaskać kotkę, która ociera się o jej nogę. Burasce nagle odechciało się pieszczot, zadarła ogon i czmychnęła do ogrodu. – Franusia! Chodź tu, kicia! – woła za nią. Kotka nie lubi obcych, ufa tylko swojej gospodyni.
Bitwa o kota, czyli zwierzęta w domu
Zwierzaki z okolicy też uwielbiają jej towarzystwo. Z wzajemnością. – Bez skrępowania kręcą się po domu i ogródku. Zawsze jest kogo pogłaskać. Chociaż sąsiedzi mieli o to pretensje. Niejeden był zawiedziony, że jego pupil woli przesiadywać u sąsiadki niż we własnym domu. Przypominało to trochę spór o kota pomiędzy filmowymi bohaterami – Kargulem a Pawlakiem – śmieje się Małgorzata. Na szczęście z każdym udaje się jej dojść do porozumienia.
Zioła w ogrodzie
Kiedy słońce zaczyna mocniej przygrzewać, gospodyni całe dnie spędza w ogrodzie. Tu coś przytnie, tam podleje albo rozsadzi. Często kończy już po zmroku, a do domu trafia, idąc za zapachem mięty rosnącej nieopodal drzwi. Zresztą zioła to jej konik, w ogrodzie ma chyba wszystkie – od lukrecji, przez czosnek niedźwiedzi i żywokost, po anyż, z którym piecze pachnące ciasteczka – anyżki.
Gdy w sobotnie popołudnie ich zapach rozchodzi się po okolicy, pojawiają się dzieciaki z sąsiedztwa. Nie tylko po łakocie. Małgorzata zna mnóstwo ciekawych opowieści o ziołach, zdarza się, że pomoże też zrobić zielnik na lekcję biologii. W weekendy wpada do niej syn, aby pooddychać dobrym powietrzem i spróbować placka z truskawkami wprost z grządki. W końcu nie ma jak u mamy!
Tekst: Monika Kaszuba
Zdjęcia: Marcin Grabowiecki
Stylizacja: Basia Dereń-Marzec
Zobacz także: Dom pod Piasecznem: sąsiedzi jak rodzina.