dom w stylu wiejskim a antykami

Rustykalna chata na Podlasiu pełna antyków i obrazów inspirowanych naturą

Domy w Polsce

Werka i Piotr żyją w Warszawie i na Podlasiu – każde z tych miejsc ma swoje uroki, a razem tworzą pełnię. Dom w stylu wiejskim urządzili antykami. Jak wyszło?

reklama

W chłodne dni Weronika ubiera się w kożuch i idzie po drewno do kominka. Ogrzewają nim cały dom, nawet w największe mrozy. Potem wygarnia z paleniska popiół i myje szybę. – Uwielbiam ten poranny rytuał – mówi. – I bardzo lubię to, że mam teraz dwa wcielenia. Gospodynię w kożuchu na Podlasiu i kobietę, która w Warszawie sprzedaje klientkom zaprojektowane przez siebie eleganckie sukienki. Zresztą to podwójne życie cieszy całą naszą rodzinę. My nie uciekamy z miasta, tylko równie szczęśliwi jedziemy na nasze ranczo, jak wracamy do Warszawy, spragnieni wyjść do restauracji i galerii.

Z pomysłem na stworzenie własnego letniska Weronika i Piotr nosili się kilka lat.
Z pomysłem na stworzenie własnego letniska Weronika i Piotr nosili się kilka lat.

Powrót do domu

Pomysł na własne letnisko pierwszy raz zaświtał im w głowach kilkanaście lat temu. Weronika, projektantka ubrań, i jej maż Piotr, lekarz ortopeda, pracowali i mieszkali wtedy we Wrocławiu. – Zaczęło się od marzenia o tarasie do przyjmowania gości, które wypowiedziałam na głos w jakimś wywiadzie dla pisma branżowego – mówi Werka.

Kupili więc ziemię na Śląsku. Teść Weroniki wymyślił, żeby przenieśli tam starą drewnianą chałupę z rodzinnego Podlasia i nawet im taką za bezcen kupił. Mieli już umówionych panów do robienia fundamentów, gdy Weronika dostała ofertę pracy marzeń w Warszawie. To trochę wywróciło im życie do góry nogami – w stolicy najpierw zamieszkała ona z trzyletnią córką Niną, a rok później Piotr. Letni domek pod Wrocławiem przestał mieć sens.

– Z pomocą przyszli nam rodzice męża, którzy podarowali nam działkę ze starym domem na pograniczu Podlasia i Polesia Lubelskiego – opowiada Werka. – Pięknie położoną pod lasem, tuż nad rzeką Tyśmienicą, tylko 160 km od Warszawy. A do tego parę kilometrów od domu teściów, a kilkanaście od moich rodziców. Dla mnie to był ideał. Piotra musiałam trochę przekonywać, bo on raczej chciał uciec z rodzinnych stron, niż tam wracać. Ale teraz nie żałuje. Z czasem człowiek nabiera do nich sentymentu.

Meble to w większości holenderskie i niemieckie antyki wygrzebane w sklepiku ze starociami pana Jarka w pobliskim Lubartowie.
Meble to w większości holenderskie i niemieckie antyki wygrzebane w sklepiku ze starociami pana Jarka w pobliskim Lubartowie.
W czasie pandemii Weronika pierwszy raz miała czas obserwować, jak zmienia się niebo. Wtedy zaczęła malować obrazy.
W czasie pandemii Weronika pierwszy raz miała czas obserwować, jak zmienia się niebo. Wtedy zaczęła malować obrazy.

Stary dom jak... musztardowy jamnik

– Stara chata na naszej nowej działce na pierwszy rzut oka była mało atrakcyjna – ciągnie Weronika. – Długa i niska jak jamnik, pokryta paskudnym musztardowym sidingiem, z odpadającymi okiennicami. Jako studenci przyjeżdżaliśmy tam czasem nocować ze znajomymi i w ogóle nam się nie podobała. Ale spojrzałam na nią świeżym okiem i zobaczyłam potencjał. Ogromne wsparcie i inspiracje dostaliśmy od naszych rodziców. Teść zasugerował nam, żeby podnieść dach i zamienić niski stryszek w część mieszkalną.

Mój tata z kolei zadbał i wciąż dba o nasz ogród, gdy jesteśmy w mieście. Założył sad – chociaż na owoce poczekamy pewnie jeszcze parę lat, warzywnik, który spokojnie wyżywi i cztery rodziny, a od frontu domu posadził kolorowe dalie i cynie. Proste rozwiązanie, ale efektowne, takie lubię najbardziej.

Remont domu zaczęli od zdjęcia sidingu i zatrudnienia ekipy ciesielskiej, by oceniła stan drewna pod nim, a potem uzupełniła, co trzeba. Krok po kroku czyścili deski na zewnątrz i wewnątrz – wiele ścian w domu zostawili drewnianych, naprawiali okiennice, podnieśli strop i dobudowali wymarzony duży taras, który Weronika obsadziła hortensjami. Remont trwał ponad 5 lat i wkładali w niego każdy wolny grosz. W planach na to lato jest jeszcze ganek od frontu. W międzyczasie Nina podrosła (dziś ma 11 lat) i urodziła się Róża (ma 4,5 roku). A dziadkowie wymyślili nazwę dla ich rancza, łączącą imiona wnuczek – Różanin.

 

Drzwi do łazienki są z przedwojennej szkoły w lokalnym dworze i wciąż mają ślad po zawieszce z numerem oddziału.
Drzwi do łazienki są z przedwojennej szkoły w lokalnym dworze i wciąż mają ślad po zawieszce z numerem oddziału.

Wszystko w swoim czasie

Urządzaniem wnętrza Weronika, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, zajęła się sama. Meble to w większości holenderskie i niemieckie antyki wygrzebane w sklepiku ze starociami pana Jarka w pobliskim Lubartowie.

– Czasem znajomi mówią, że w podobnej cenie mogłabym mieć coś nowego, ale ja lubię starocie za klimat, a poza tym są tak solidne, że starczą na całe życie – uśmiecha się Werka. – Ale mieszam style i dodaję też nowe rzeczy, żeby nie było zbyt babcinie. No i się nie spieszę, poddasze mamy wciąż bez mebli. Kolejne przedmioty pojawiają się w naszym domu z czasem, wolę tak, niż mieć wszystko od razu pod klucz – byłoby nudno. A gdy wpadają znajomi, wyprawa do Lubartowa na starocie to już rytuał. Zawsze coś tam wypatrzę.

Pandemia niespodziewanie dodała do ich wnętrza kolejny element. Gdy Nina przeszła na zdalne nauczanie, Weronika zjechała z córkami do Różanina na parę miesięcy. – To był dziwny czas, ale dla mnie wspaniały – mówi. – Chyba pierwszy raz w życiu świadomie obserwowałam zmiany w przyrodzie, a zwłaszcza na niebie, z porami roku i dnia. Tak mnie zafascynowały, że zaczęłam je malować (zresztą moja mama jest malarką). Niektóre obrazy sprzedałam, pozostałe wiszą w naszym wiejskim domu. Myślałam, że zabiorę to malowanie ze sobą do miasta, ale tam nie mam na to przestrzeni. Za to jadąc do Różanina, już się cieszę, że czekają na mnie rozstawione sztalugi, do ktorych można podejść w każdym momencie.

Tekst: Agnieszka Wójcińska, Stylizacja: Eliza Mrozińska, Zdjęcia: Marcin Grabowiecki

Więcej zdjęć w galerii.

Zobacz również