To nasze trzecie święta w Rudzienku. Będzie zupa na prawdziwkach z lasku przy domu i łamańce. Wreszcie mamy stół, przy którym mieści się cała rodzina – opowiada Basia.
W święta wszyscy czekamy na łamańce. W maku z bakaliami zatopione są ciasteczka, muszą mieć odpowiednią kruchość. No i skórka pomarańczowa – bez niej nie ma łamańców! Mak mielę trzy razy, co roku odwlekam ten moment, bo to dużo pracy, ale siła tradycji każe mi słuchać rodzinnego przepisu.
Grzybowa musi odstać na balkonie dwa dni, żeby smak był intensywny. Wywar robimy z prawdziwków zbieranych w lesie przy domu, do tego warzywny bulion, łazanki i trochę śmietany. Taką samą zupę robiła moja babcia i mama. Kilka lat temu wydaliśmy książkę kucharską z rodzinnymi przepisami, tak na wszelki wypadek, żeby nie zapomnieć.
W naszym wigilijnym menu każdy ma swój udział. Ja robię jeszcze korzenne śledzie, brat smażonego karpia, a bratowa pierogi i kulebiaki. Przed łamańcami zawsze dajemy sobie prezenty. A po deserze czeka nas długie kolędowanie.
Dekorowanie sprawia mi przyjemność, ale przy tak dużym remoncie potrzebowałam pomocy projektantki. Z Katarzyną Dziurdzią znamy się od lat. Całkowicie odmieniła sypialnię, hol, kuchnię i łazienkę.
Starałyśmy się zachować klimat wiejskiej chaty, również z zewnątrz, bo dach zgodnie z tradycją został pokryty osiką. Mam też słabość do staroci. Lubię chodzić po pchlich targach nawet bez konkretnego celu. Na Kole chłonę klimat dawnej Warszawy, obserwuję sprzedawców i podsłuchuję ich rozmowy.
Remont to była też świetna okazja, by w końcu dobudować salon. Nazywamy go werandą, bo cały jest przeszklony. Projekt zrobił mój tata, architekt. Ma 85 lat i, jak sam mówi, to najlepsze zwieńczenie jego pracy. Wnętrze zaś to pomysł Katarzyny. Wykonanie zleciliśmy lokalnemu cieśli, panu Mieczysławowi Laszczce, dalekiemu krewnemu rzeźbiarza Konstantego Laszczki, który pochodzi z tych stron.
Po dwóch tygodniach miałam werandę z tarasem na dachu. A wymarzony stół zaprojektowałam sama. Dębowy, malowany na ciemny brąz, z miejscem dla dziesięciu osób. Uparłam się, że znajdę tu dla niego miejsce. Nawet w naszym mieszkaniu nigdy nie udało mi się w święta pomieścić wszystkich razem. W końcu mogłam zrobić wigilię w Rudzienku.
W naszym wiejskim obejściu są jeszcze stodoła i stary kurnik, który z Katarzyną przerabiamy właśnie na domek dla gości. Gdy zjeżdżamy tu całą rodziną, w domu robi się ciasno. A stodoła to mój plan na kreatywną emeryturę. Na razie składuję w niej znaleziska z targów staroci, ale mam nadzieję, że kiedyś będą się tu odbywały koncerty, spektakle czy warsztaty plastyczne, bo bardzo chciałabym zrobić coś dla Rudzienka. Jestem socjologiem, badam społeczności lokalne i wiem, jak docierać do ludzi. Czuję, że mi się uda.
"To nie koniec świata". Metalowy szyld z takim napisem wbiliśmy w ziemię tuż przy drodze dojazdowej. Nasz syn Michał znalazł go na śmietniku. W Warszawie mamy sąsiadów artystów. Zapewne któryś z nich wyrzucił element scenografii filmowej, bo, jak się później dowiedzieliśmy, to tytuł popularnego serialu telewizyjnego.
Teraz nie mamy już problemu z kierowaniem gości, a nazwa dla gospodarstwa znalazła się sama. I jak pasuje! Bo Rudzienko to przecież nie koniec świata, z Warszawy mamy jedynie 50 kilometrów. Kupiliśmy to siedlisko 15 lat temu i najpierw wpadaliśmy z doskoku. Ale wszystko zmieniło się, gdy zaczęliśmy poznawać sąsiadów. Zaprzyjaźniliśmy się. Chodzimy na wiejskie wesela, na które zaprasza się tylko rodzinę. Sołtys to dla nas Leszek. Mój mąż Tomek jest lekarzem i pomógł już niejednej osobie w okolicy. Tu są inne relacje niż w mieście, bliższe i bardziej szczere. I tak, szukając wiejskiej chałupy, znaleźliśmy nasz drugi dom.
tekst: Magdalena Burkiewicz
zdjęcia: Jola Skóra/Jam Kolektyw
stylizacja: Anna Olga Chmielewska
Kontakt do projektantki: dziurdziaprojekt.com
Za pomoc w przygotowaniu sesji dziękujemy sklepom
scandinavianLiving.pl, dutchhouse.pl, nap.com.pl oraz rzeczownik.com.
Choinkę dostarczyła szkółka rodziny grąbczewskich, grabczewscy.com.