Nie musisz jechać do Norwegii, żeby poczuć ducha Północy. Pod Koninem u Agaty i Olka też spotkasz renifery i zamieszkasz w czerwonym domku.
Wystarczy, że przyniesiesz im trochę chrobotka i pojawią się natychmiast – zachęca Olek, wyciągając rękę pełną zielonych porostów. Nie ma renifera, który przepuściłby okazję do takiej uczty.
Rzeczywiście po chwili przepychają się już przy bramie, wciskając kosmate nosy między deski ogrodzenia. W jasnej zimowej szacie wyglądają, jakby uciekły prosto z zaprzęgu Świętego Mikołaja. Dookoła oszronione świerki kołyszą się na wietrze, za laskiem widać czerwone zabudowania, na maszcie powiewa norweska flaga. Aż trudno uwierzyć, że jesteśmy w samym sercu Polski.
Marzenia o Północy
Agata i Olek w Norwegii byli razem dwa razy. Wystarczyło, żeby się zakochać. Zwiedzając, marzyli, żeby żyć właśnie tak: skromnie, zwyczajnie, na uboczu. Mają po dwadzieścia pięć lat, z niczego nie musieli rezygnować dla Arendel. Właściwie tak chcieli zacząć: na wsi, ze zwierzętami, w objęciach natury. Czuli, że z dala od zgiełku znajdą coś, czego miasto im nigdy nie da. Wymyślili, że będą mieć Norwegię u siebie.
– Tutaj faktycznie żyje się trochę po skandynawsku – zaczyna Olek. – Kilkanaście kilometrów za autostradą kończy się asfalt i myślisz, że dalej nic już nie czeka. A to nieprawda! Pierwsze, co odkryliśmy, to że wszędzie dookoła mieszkają ludzie. Tylko nieco pochowani w sennych, oddalonych od siebie domach. Jeśli nie trzeba, nie wchodzą sobie zbytnio w drogę. Zupełnie jak na Północy. Spełnienie marzeń! – cieszy się Olek.
Zresztą nie tylko to ich tu zaskoczyło. Na przykład wszędzie wokół jest płasko jak diabli – tylko pola i nadwarciańskie rozlewiska, a u nich kotliny i pagórki. Skąd? Nie wiadomo. Miejscowi mówili na to „góry” i faktycznie – na tle monotonnej równiny porośnięte sosnami wzniesienia robią wrażenie. Panuje tu też specyficzny mikroklimat, bo nawet goście z pobliskiego miasteczka – nomen omen – Zagórowa, zaglądając tu, mówią o innym powietrzu.
To miejsce zwyczajnie na nich czekało. Za pierwszym razem oglądali je w internecie i nawet nie rozważali przyjazdu. Jednak rok później przyjechali i wtedy zdecydowali niemal z marszu. Chociaż trzeba było sporo wyobraźni, by w starym, zapuszczonym siedlisku dojrzeć blask marzenia, które ich tu pchało. Ale akurat fantazji nigdy im nie brakowało.
Konie wikingów i renifery
Gdyby chcieli zostać w mieście, ze swoimi oszczędnościami mogliby pozwolić sobie najwyżej na kawalerkę. Tutaj starczyło na pięć hektarów ziemi, dwa całoroczne domki, zagrody dla zwierząt i wielką stodołę, w której urządzili swoje wesele. – Właściwie nie chcieliśmy się spieszyć z otwarciem – przyznają. – Ale odkąd po okolicy rozeszła się wieść, że mamy renifery, wycieczki zaczęły pojawiać się same. Nie mieliśmy wyjścia.
Pomysł, żeby hodować renifery, od początku był częścią planu. Łagodne i nieco niezdarne potrafią zauroczyć każdego. Ale nie są tu jedyne. Obok, za niskim płotem, hasają kuce szetlandzkie (wbrew współczesnej nazwie to też staroskandynawska rasa), a na padoku nieco dalej można podziwiać norweskie konie fiordzkie – silne i odporne na chłód, ulubione wierzchowce wikingów. Do tego w Arendel nie brakuje psów, kotów i królików. Wszystkich zwierzaków jest 18, w łapach wychodzi 72!
Agata regularnie przelicza inwentarz, bo stadko rośnie i łatwo się pogubić. A to ktoś przyprowadzi znajdę, a to podaruje futrzaka w prezencie. Goście najczęściej przyjeżdżają oglądać reny, ale bywa, że jeden wdzięczący się kot kradnie serca całej grupie.
Sąsiedzie, gdzie jesteś?
Można oglądać, głaskać albo przysiąść i rozgrzać się herbatą czy glöggiem, czasem skosztować ciemnego norweskiego sera czy domowego sernika. Tu nikt się nie spieszy. Najlepiej zostać na noc, na weekend czy na kilka dni. Latem można rozbić namiot, jeśli obydwa domki są już zajęte. Teren duży, więc zdarza się, że goście po przyjeździe dostają klucze do domku i furtki do lasu, wypakowują bagaże i do końca pobytu ich nie widać.
Olek z Agatą cieszą się, bo dla nich to znak, że udało im się przemycić do wioski trochę prawdziwej atmosfery Norwegii, gdzie nawet sąsiadów można nie spotykać całymi tygodniami. Najwyraźniej takich, którym do szczęścia wystarczy szum lasu i ciepły, przytulny pokój, jest więcej. Takich, którzy najlepiej odpoczywają w ciszy, w zieleni. W samotności. A do tego spokojnych, uśmiechniętych, zadowolonych z życia… Słowem – takich jak oni.
Tekst i zdjęcia: Artur Kot
Kontakt do właścicieli: Arendel.pl