Paulina mieszkała już w Meksyku i Hiszpanii, tańczy flamenco, gra na saksofonie. Teraz zapuszcza korzenie na Warmii. Ma tyle energii, że nawet zrujnowany dom zmienia w urocze siedlisko.
Co taka młoda dziewczyna robi w tej głuszy? – zapytał mnie jeden z gości. I czy się nie nudzę? Nigdy w życiu! Przecież w Plajnach cały czas coś się dzieje. Teraz na przykład szykujemy przyjęcie niespodziankę. Miało być pięć osób, ale dotarło dziesięć, więc muszę pędzić po jajka. Potem biegnę do kotków – to jeszcze miesięczne maluchy; jak podrosną, będą towarzystwem dla naszych psów. Kufel dostanie Piankę, a do Figi dołączy Mak.
Na początku miałam wątpliwości. Warmia jest na uboczu, nie ma tu wielkich jezior. A sam dom? Co tu kryć – to była rozpacz.
Za to mama się nie wahała. Szukaliśmy czegoś na lato nad jeziorem. Jak tylko zobaczyła stary dom podcieniowy z bocianim gniazdem, zdecydowała: tu zostajemy. Mama, jak w coś wierzy, to do końca. Przekonała nas. A przecież ona, tata i mój brat Jakub są inżynierami budownictwa! Wiedzieli, w co się pakują.
Domy podcieniowe budowali w Polsce mennonici. Przyjechali z Niderlandów, król ich chętnie przyjął, bo umieli osuszać pola, budowali tamy. Ten nasz ma przynajmniej 200 lat. Żeby zacząć remont, trzeba było różnych pozwoleń. Minęły trzy lata, zanim to załatwiliśmy.
Dom rozbieraliśmy do fundamentów, sprawdzając dokładnie każdą część. To, co już się nie nadawało, wymienialiśmy na nowe, jak najbardziej podobne do oryginału. Ale nic się nie zmarnowało. Z desek podłogowych są meble w kuchni, belki za słabe, żeby podtrzymywać strop, dźwigają blat w jadalni. Mamy takiego stolarza z okolicy – młody chłopak, ale nawet nie chce patrzeć na nowe drewno, tylko stare go interesuje. Na dach wróciła strzecha, a bocianie gniazdo przeprowadziliśmy na słup.
Kiedy przyszło do urządzania, okazało się, że wizje moje i mamy trochę się różnią. Musiałyśmy znaleźć rozjemcę – tak trafiłyśmy do Doroty Kamińskiej. Zajmowała się już domami podcieniowymi, pomyślałyśmy, że na pewno to czuje.
Najlepsze było ze schodami. Wcześniej stała tu drabina, bo w takich domach mieszkało się tylko na dole, na górze trzymano zboże. Mama chciała schody otwarte, żeby było więcej światła, ja byłam za zabudowanymi, zgodnie z miejscową tradycją. Pani Dorota wymyśliła ażurowe z motywem podpatrzonym na okolicznych gankach.
W różnych dziwnych miejscach porozwieszałyśmy tabliczki z dobrymi myślami, które sami tworzymy pod nazwą Lenart View. To właśnie od nich wzięła się nazwa pensjonatu – Ogród Dobrych Myśli. Jest też obrazek z domem sprzed renowacji, namalowany przez mamę.
A jacy ciekawi ludzie tu przyjeżdżają! Muzycy, podróżnicy, był prawdziwy zaklinacz koni i pan, który zajmuje się konserwacją obrazów. Chcą czy nie chcą, sadzam ich przy jednym stole. Po paru dniach wszyscy są zakumplowani.
Odwiedziła nas Erika, której tata tu się urodził. Mówiła, że w 1938 roku był pomysł, żeby zburzyć dom i postawić murowany, ale gmina nie zgodziła się, tłumacząc, że to dwustuletni zabytek. Czyli teraz zbliża się do 300! Erika napisała książkę o wojennych tułaczkach, jej akcja toczy się również u nas.
Inny gość, Łukasz – biolog z bzikiem na punkcie ptaków, doliczył się siedmiu szpaczych gniazd, wypatrzył kopciuszka, pleszkę. Zaprosił mnie do swojej audycji radiowej i opowiadałam o gospodarstwie, jak tu żyjemy, co chcemy zrobić. Potem dostałam maila od pewnej pani. Słyszała mnie w radiu i pomyślała, że skoro musi się pozbyć stuletniego pianina, to chciałaby dać je nam. A parę dni wcześniej rozmawialiśmy z bratem, że przydałoby nam się jeszcze pianino! Czy to nie wspaniałe?
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Michał Mrowiec
stylizacja: Szymon Zgorzelski
kontakt do właścicieli www.plajny.pl