Ania i Grzesiek mówią, że są niedzisiejsi. Od nowego wolą stare. To dlatego tak im dobrze w przedwojennej leśniczówce pod wiekowym dębem.
Podobno ludzie, którzy żyją blisko drzew, są szczęśliwsi. Ania i Grzesiek nie musieli czekać na żadne naukowe potwierdzenie.
Do lasu wynieśli się już 13 lat temu. Najpierw na warmińską wieś, ale jak przyznają, trochę tam zmarzli, więc wrócili bliżej rodzinnych stron. Bo Sołtysy leżą w połowie drogi między Częstochową, skąd pochodzi Ania, a Zelowem, gdzie wychował się Grzesiek.
Stara leśniczówka urzekła ich już na zdjęciu. Ale w podjęciu szybkiej decyzji pomógł im wspaniały ponaddwustuletni dąb.
Drzewo otula dom i niemal całe obejście. Latem daje przyjemny cień, w którym można odetchnąć i posiedzieć przy długim biesiadnym stole. Oboje byli zgodni, że takim miejscem trzeba się dzielić, dlatego część domu zaadaptowali na mały pensjonat.
– Przyjeżdżają tu ludzie podobni do nas. Z artystyczną duszą. I wizyty często przeradzają się w przyjaźnie – opowiada Ania. Dodaje, że to taka praca, niepraca. Bo lubi przesiadywać z gośćmi do wieczora, rozmawiać o wszystkim i o niczym, gotować dla nich.
Do domu prowadzą dwa ganki. Zielony to wejście do najstarszej części leśniczówki – z 1935 roku. Przez różowy wchodzi się prosto do kuchni, dobudówki z lat 50.
Co roku Ania i Grzesiek goszczą rodzinę pierwszego leśniczego, która urządza u nich zjazd – wszyscy śpią wtedy pokotem, byle być bliżej korzeni. To czas opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Z poprzednimi właścicielami też się zżyli. Mieszkają niedaleko, często się odwiedzają. Łączy ich wiara w wielką moc starego dębu.
– Gdy się tu wprowadzaliśmy, chcieliśmy zachować to, co najlepsze z przeszłości – mówią. Choć leśniczówka wyglądała na dobrze utrzymaną, remont zajął pół roku, bo sporo elementów trzeba było wymienić. Na szczęście udało się zachować oryginalny układ i – charakterystyczne dla wiejskich domów – niskie przejście pomiędzy kuchnią a spiżarnią.
Grzesiek razem z tatą niemal wszystko zrobili sami. Ściany zewnętrzne obili deskami z drewna modrzewiowego. Specjalnie go nie konserwowali, żeby ładnie się zestarzały. Dobudowali też przeszklony taras – przy tradycyjnej architekturze wydaje się jeszcze bardziej nowoczesny.
To wszystko bardzo „odmłodziło” leśniczówkę. W środku, jak sami mówią, też jest trochę modern retro. I bardzo kolorowo.
Po starocie jeżdżą na targ do Wielunia, czasem zabierają tam swoich gości. Ania śmieje się, że obserwując sprzedawców, można napisać doktorat z socjologii. Same indywidualności, czasem ktoś śpiewa albo gra na rozstrojonej gitarze. Trudno wyjechać stamtąd z pustymi rękami.
Znaleziska dobrze się komponują ze sprzętami zaprojektowanymi przez Grześka, plastyka z dyplomem. Stoliki nocne z pieńków czy hokery z siedziskami ze starych siodełek rowerowych to jego pomysły. Na kanapach i krzesłach leżą zaś uszyte przez Anię poduszki. Nazywa je poduszankami, bo przecież służą głównie do przytulania. Choć studiowała rzeźbę, najbardziej lubi szyć szmaciane lalki. – Bo tak naprawdę chyba nigdy nie dorosłam – tłumaczy.
Gdy w sezonie robi się luźniej, wsiadają w samochód i jadą w ciemno przed siebie, żeby trochę odsapnąć. Najczęściej mają dla siebie dzień lub dwa, ale przyznają, że nie trzeba im więcej, bo przecież w Sołtysach czują się, jakby cały czas byli na wakacjach.
tekst: Magdalena Burkiewicz
zdjęcia: Michał Mrowiec
stylizacja: Agata de virion
kontakt do właścicieli www.naskrajuczasu.eu