Tadeusz należy do tych szczęśliwców, dla których weekend często zaczyna się w środę. Ewentualnie w czwartek. Torba jest już przygotowana. Nawet nie chowa jej do szafy.
Kawa na Kotarzu – drewniany dom miłośników gór
Kasia dojedzie jak zwykle w piątek. Prowadzi w Rzeszowie firmę turystyczną. Jeśli akurat nie przemierza z plecakiem Afryki lub Azji, obowiązki zawodowe trzymają ją w mieście. – Pewnie, że przyjemniej byłoby jechać razem, ale interesów trzeba pilnować! – wyjaśnia z uśmiechem Tadeusz i dodaje, że na szczęście w Brennej zawsze jest coś do zrobienia. Czasem wystarczy tylko narąbać drewna lub powymieniać żarówki, ale trafia się i poważniejsza praca. Teraz czeka go renowacja tarasu. – Trzeba dbać o ten nasz salon pod chmurką – mówi. W przerwie zrobi sobie kawę. Oboje z Kasią twierdzą, że dzięki krystalicznie czystej źródlanej wodzie smakuje ona tutaj, na zboczu góry Kotarz, lepiej niż gdziekolwiek indziej. Stąd wzięła się zresztą nazwa domu – Kawa na Kotarzu.
Tadeusz od lat związany jest z górami i sportami zimowymi. Pochodzi ze Śląska i w Brennej spędził kawał dzieciństwa. Prowadził w pobliskiej Wiśle szkółkę narciarską. I to między innymi miłość do gór i sportu połączyła go z Kasią. Wspólnie zdobyli już niejeden szczyt: Dżabal Tubkal, Ararat czy Kilimandżaro. Po kolejnej wyprawie poczuli, że przydałoby im się miejsce poza miastem, do którego mogliby wracać. Pomyśleli o Brennej. Tadeusz zna tę okolicę jak własną kieszeń, do tego stoki narciarskie są tu na wyciągnięcie ręki. A że oboje są miłośnikami białego szaleństwa, szusują od listopada do końca marca.
reklama
Czasem wpadają do nich dzieci. Wtedy podchodzą na nartach spod domu na szczyt góry Kotarz lub do schroniska Chata Wuja Toma, aby po zmroku zjechać w dół. Gdy robi się cieplej, ruszają na trekking po Beskidach. Latem robią przetwory ze zbiorów z przydomowego ogródka w Rzeszowie, jesienią z kolei przywożą ze sobą skrzynki winogron. Robią z nich białe wino – starą metodą wyciskania soków przez lnianą ścierkę. – Nasze zbiory nie są duże. Większość wypijamy do kolacji, resztę butelek rozdajemy przyjaciołom. Piwniczka wciąż stoi pusta – śmieje się Tadeusz.
u stóp Beskidu Śląskiego
Przynajmniej połowa rodziny ma tutaj swoje działki. A na Śląsku relacje z bliskimi są ważne. Rodzice, wujostwo, rodzeństwo – wszyscy pobudowali się w niewielkiej odległości od siebie. I pomagają sobie, jak tylko mogą. Zresztą tutaj można liczyć również na sąsiadów i znajomych. – Fundamenty zalał Piter, nasz sąsiad, dom postawili górale z Białki, a taras zrobił tata Kasi. Kamienne schody to z kolei dzieło mojego ojca, którego pieszczotliwie nazywamy Papą – Tadeusz wymienia zasłużonych, którzy pomagali im spełnić marzenia.
– To Papa jest inicjatorem budowy, a nasi rodzice sponsorami zaprojektowanego przez nas kominka z kuchnią kaflową – wskazuje na honorowy kafel z pamiątkową dedykacją. Piec postawił najlepszy zdun w okolicy. Ponoć tak przyłożył się do pracy, że przez tydzień nie schodził do wsi. Stracił przez to kilka ładnych kilogramów. Ręcznie malowane kafle wypalił znajomy pan Hirek, a łazienkami zajęła się rodzinna ekipa remontowa Leszki. Tym sposobem gospodarze w rok postawili dom.
Nad wystrojem czuwała Kasia. Aranżacja wnętrz to jej wielka pasja (skończyła krakowską ASP). Wypatrzyła na aukcji internetowej oryginalny śląski byfyj, czyli kuchenny kredens, oraz stary stół. Stojąca przy nim ława to mebel, który jest w rodzinie od lat. Marta, córka Tadeusza, przemalowała ją metodą shabby chic. Rustykalne akcenty sąsiadują z pamiątkami z egzotycznych podróży.
Dom miał być odskocznią od codzienności, ale brakowało im czasu na dojazdy. Postanowili podzielić się nim z innymi. – Papa był przerażony. Dopóki się nie przekonał, że goście są jak rodzina – mówią. Dbają o to, by każdy czuł się na Kotarzu jak u siebie. Pomagają im dzieci. Wiedzą, że rodzina musi trzymać się razem.
Kontakt: facebook.com/kawanakotarzu
Tekst i stylizacja: Agnieszka Wrodarczyk
Zdjęcia: Michał Skorupski
Zdjęcia: Michał Skorupski