To będzie historia o tym, jak Francuzi wyjechali w polskie góry, poznali dziadka zbójnika, trafili na starą zaniedbaną chatę i wywieźli ją w zalesione pagórki Wogezów.
Siedem lat temu, Kopenhaga.
Troje studentów siedzi na niskim parapecie skrzynkowego okna. Tak się składa, że wszyscy pochodzą z gór. Noëlle i François wychowali się u podnóża Wogezów, a Maciek w polskim Kościelisku. Popijając grzane wino, opowiada Francuzom o Tatrach i dziadku – zwinnym góralu, który jeszcze jako 70-latek biegał z ciupażką po Podhalu, pił bimber i oglądał się za dziewczynami. – Ciemnooki, krewki, z orlim nosem. Zbójnik – mówi Maciek, przymykając czarne jak u dziadka oko. A Noëlle coraz bardziej chce tych zbójników zobaczyć na własne oczy.
Trzy lata temu, Tatry.
W końcu Noëlle i François odwiedzili Maćka. Dziadek stanął na wysokości zadania i z werwą 20-latka oprowadzał gości po okolicy. Któregoś dnia natknęli się na stary, piękny, choć straszliwie zaniedbany dom. Aż przykro było patrzeć. Ale następną wycieczkę jakoś tak sobie ułożyli, że znowu przechodzili koło chaty. Trzeciego dnia zaczęli o niej marzyć. I pół roku później po prostu po nią wrócili. Rozebrali belka po belce i załadowali na przyczepę. A z nimi kilku zdolnych góralskich cieśli. I ruszyli do domu, do Alzacji.
– To przygoda życia! – mówią jednocześnie. – I ogromny stres – dodaje François. – Wiedzieliśmy, że domy się przenosi, ale kiedy patrzyliśmy na stos ponumerowanych drągów i tych chłopaków, którzy pokrzykują na siebie w obcym języku, byliśmy przerażeni. Ale udało się. Belki zostały tradycyjnie uszczelnione słomą, a te, które trzeba było zamienić, panowie okopcili, żeby nie raziły nowością.
Rok temu, Labaroche, Alzacja.
Zanim wykończyliśmy dom, minęły dwa lata. Ale urządzanie to już przyjemność – opowiada Noëlle, która w Kopenhadze studiowała właśnie architekturę wnętrz. – Jak widać, nie lubimy przepychu. Najpierw chcieliśmy, żeby było bardzo nowocześnie. Nie chcieliśmy totalnej góralszczyzny – jak wy to nazywacie. Ale jak tu sobie odmówić owczych skór? Albo futer na podłodze? Sztucznych, nie przepadamy za trofeami. Zamiast wieszać poroże na ścianie, włożyliśmy do wazonu suche gałązki – wyglądają podobnie. Rogi też mamy, nadrukowane na poduszkach – śmieje się Noëlle.
Za dwa lata... Labaroche.
Mieliśmy przenosić się tu na wakacje i wpadać na weekendy ze Strasburga, gdzie mieszkaliśmy. Ale już pierwsze lato przedłużyło się o jakieś cztery miesiące – śmieje się François. Nie mogliśmy odmówić sobie jeszcze jednego popołudnia na tarasie. I jeszcze jednego, i jeszcze... A potem okazało się, że wieczory przy kominku i widok na zaśnieżoną dolinę są równie wspaniałe. I klamka zapadła – zostajemy tutaj.
___________________________
Tekst: Eliza Otto
Zdjęcia: Gwenn Dubourthoumieu
Stylizacja: Anne-Catherine Scoffoni