dziki dom

Dziki Dom inspirowany naturą. Na zewnątrz strzecha, w środku - murale, drewno i autorskie meble

Domy w Polsce

Gdy tradycyjne rzemiosło spotyka się z nowoczesnym designem, powstają cuda. Butikowy pensjonat to spełnienie marzeń Kasi i Rafała o życiu w górach. Sami go zaprojektowali, a największą inspiracją była otaczająca ich natura Bieszczad.

reklama
– To chyba jedyny taki dom w Polsce. Chcieliśmy, żeby był unikalny, żeby był ekscesem na współczesnej architekturze! – mówi Kasia, właścicielka.

Dom wygląda jak szara skała albo górka porośnięta trawą, idealnie wtopiona w otoczenie. Każdy, kto rusza szlakiem z Wetliny na Przełęcz Orłowicza i dalej na Połoninę Wetlińską, zatrzymuje się przy nim, by skomentować, popatrzeć. Od dachu, przez elewację, aż do samej ziemi, kryje go strzecha z trzciny. – To chyba jedyny taki dom w Polsce. Chcieliśmy, żeby był unikalny, żeby był ekscesem na współczesnej architekturze! – mówi Kasia, właścicielka. – A zarazem, by nawiązywał do lokalnej przyrody i tradycji. Postawiliśmy go dokładnie w miejscu starej stodoły. Nawiązuje do niej też kształtem – prosta bryła, z której poza kominem nic nie wystaje – ani balkony (zostały ukryte w środku za specjalnie skonstruowanymi oknami), ani weranda. Nie ma nawet schodów wejściowych, bo nie miały ich tradycyjne bojkowskie chyże z tego regionu. Wchodziło się do nich po dużym kamieniu.

Chcieli, by elewacja tworzyła minimalistyczną jednolitą powierzchnię z dachem i była naturalna – pod uwagę brali pokrycie domu gontem albo długimi deskami, ale strzecha wygrała, bo ma wyjątkowo dobre właściwości termoizolacyjne, a poza tym nie wymaga konserwacji i pięknie się starzeje. Wywrotowy był też pomysł na okna. Gdy wylano już fundamenty, właściciele z majstrami obchodzili dom i planowali je tam, gdzie był najpiękniejszy widok – jak na dłoni mają więc Jawornik, Fereczatą i Smerek.

Wszystko robili lokalni stolarze, bo właściciele chcieli wspierać tutejszych rzemieślników

Ucieczka w Bieszczady? Wcale nie!

Kasia pochodzi z Bieszczad, ma w sobie łemkowską krew, ale wiele lat spędziła w Warszawie. – Pracowałam w nieruchomościach, mieszkałam w pięknym mieszkaniu w sercu miasta, dużo podróżowałam po świecie i kochałam takie życie – opowiada. – Rafał, którego poznałam w stolicy, też. Zabierałam go w rodzinne strony i złapał bieszczadzkiego bakcyla, ale to były tylko wyjazdy weekendowe. Nasza życiowa rewolucja nie ma nic wspólnego z historią w stylu „rzuć wszystko i jedź w Bieszczady” – uśmiecha się Kasia. – My nie uciekaliśmy, raczej był to stopniowy proces, który przyspieszyły dzieci. Ryś ma teraz 5 lat, Lew – 7. Chciałam im dać dzieciństwo w teatrze dawnego życia. Coraz bardziej pociągała nas też wizja slow life – skromnego, ograniczającego konsumpcję. W mieście więcej zarabiasz i więcej wydajesz – na restauracje, prywatne przedszkole, gadżety. Na wsi ci tego nie potrzeba.

Zaczęli od pomysłu, by wybudować w Bieszczadach dom na weekendy, który poza tym będą wynajmować innym. Przeprowadzkę na stałe przyśpieszyła pandemia. Byli akurat w Wetlinie, w trakcie budowy, gdy wprowadzono pierwszy lockdown. Nie mieli jeszcze łazienek ani AGD, ale postanowili zostać. Zamieszkali na osiem miesięcy w piwnicy, śpiąc na naprędce kupionych materacach. Do miasta pojechali już tylko po rzeczy. To był piękny czas.

Stół projektu kasi, krzesła z allegro – kiedyś stały w restauracji i były brązowe, ale nowa właścicielka przemalowała je na biało

A na ścianach... motyle i czaple

Urządzić butikowy pensjonat – to był ich nowy pomysł na życie. Będąc na miejscu, Kasia mogła wszystko wymyślać i pilnować realizacji. Elewacja jest surowa, ale wnętrze zaskakuje bogactwem detali i kolorów. Nie ma wątpliwości, że największą inspiracją była dla nich natura.

Każdy z czterech apartamentów – w jednym mieszkają właściciele, do trzech pozostałych zapraszają gości (można też wynająć cały dom, wtedy salon na dole zmienia się w dużą przestrzeń wspólną) – ma na ścianach freski przedstawiające lokalne rośliny i zwierzęta – koper, babkę lekarską, motyle i czaple siwe. Projektowała je Kasia, a malował młody lokalny artysta. – Wszyscy przekonywali mnie, że w domu dla turystów powinno być praktycznie – opowiada właścicielka. – Ale ja uważałam, że przede wszystkim ładnie. Wiele mebli zaprojektowała sama, jak choćby szafki kuchenne czy okrągłe stoliki z nogami z „króli” – pierwszych ozdobnych tralek na schodach, które zostały z budowy. Wszystko robili lokalni stolarze, bo właściciele chcieli wspierać tutejszych rzemieślników. Z polskich firm są też sofy, tapety czy lampy Pani Jurek.

 

Każdy pokój Dzikiego Domu został urządzony z dbałością o detale

Wymarzony ogród pełen wiejskich kwiatów

Jeszcze w czasie budowy Kasia zaczęła zakładać ogród, pełen wiejskich kwiatów i dyń. Przy okazji odkryła w sobie ogrodniczą pasję. – Co rano sprawdzam, co mi zakwitło, a jak coś mnie zezłości, idę podlać kwiaty i od razu mi lepiej – śmieje się. Skarpę pod domem obsadziła dzikimi rudbekiami, które podobno przywieźli tu wracający przed I wojną światową z zarobku w Ameryce Bojkowie. Ostatnio przy wjeździe ułożyła stos drewna wysoki na 5 metrów, na którym powstaje naturalny mural z podobizną dzika. Bo Dziki Dom to wyjątkowe miejsce!

Zobacz więcej zdjęć Dzikiego Domu w galerii. 

ZDJĘCIA: igor dziedzicki  stylizacja: anna salak  TEKST: agnieszka Wójcińska

Zobacz także: Beskid Śląski: przytulny loft w górach

Zobacz również