śląska zagroda

Drugie życie śląskiej zagrody. Wegańska kuchnia i meble z duszą

Domy w Polsce

Zagrodę, którą wypatrzyli we wsi Klecza, wybudowano z piaskowca. Ma kilkaset lat. Jadalnię urządzili w dawnej stajni, w stodole mają latem kawiarnię i kino. Kochają zwierzęta, więc ich nie jedzą. Na stole jest kolorowo i syto, ale bez mięsa. 

 

reklama
W czasie remontu wykorzystywali naturalne materiały budowlane. Na ścianach mają tynki wapienne i gliniane, które regulują wilgotność i pozwalają oddychać murom. Dzięki temu ludzie też czują się tu lepiej.

Miłość do starych domów

Marta i Filip mają słabość do starych domów. Poznali się w Fundacji Krzyżowa, w której jako wolontariusze odnawiali zabytki i oprowadzali turystów po Walimiu, starej wsi na Dolnym Śląsku. Do Krzyżowej wrócili wziąć ślub, a później chcieli stworzyć coś na kształt miejsca, w którym się poznali – Dom Spotkań Młodzieży. – Nie mieliśmy nic, a chcieliśmy mieć małą Krzyżową – śmieją się dziś.

Marta pochodzi z okolic Głogowa, Filip z Łodzi, ale na Śląsku czuje się najlepiej. Przyszło im do głowy, że mogliby poprowadzić hotelik. Na ich ogłoszenie odpowiedziała osoba z Karpacza z pytaniem: – Możecie przyjechać jutro? Mogli.

Wydzierżawili więc obiekt i prowadzili go przez dziewięć lat. To był spory pensjonat, z 19 pokojami. – Wiedzieliśmy, że chcemy mieć własny dom na Dolnym Śląsku, od początku go szukaliśmy. Kilkanaście lat temu było ich trochę do kupienia, ale my jeszcze nie dojrzeliśmy psychicznie. Oglądaliśmy te wszystkie siedliska, w których dziś jest piękna agroturystyka, odwiedzamy je teraz i mówimy sobie: – Ooo, ale fajnie to zrobili.

Ratują stare meble, tapicerują krzesła i fotele, starają się zachować wzory i kształty, których dziś się już nie produkuje.

Modrzewiowe belki i tynki wapienne

Dom w Kleczy znaleźli w 2017 roku. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Mama Filipa, architektka i urbanistka, oponowała: – Absolutnie nie kupujcie! Po trzech tygodniach zmieniła jednak zdanie i uznała, że to może być fajne miejsce. Ale Marta z Filipem ciągle nie mogli się zdecydować.

Sytuacja z karpackim pensjonatem zaczęła się jednak zmieniać, właściciele myśleli o sprzedaży. – Nie chcieliśmy wyjeżdżać z Dolnego Śląska, więc dom poczekał pięć miesięcy na nasze tak – mówi Marta. – Na początku staraliśmy się o środki na remont, nadal przyjmowaliśmy gości w Karpaczu i jeździliśmy do Kleczy kosić trawę. Chcieliśmy zatrudnić ekipę remontową, wpadać i oglądać postępy, ale trudno było znaleźć fachowców – opowiadają. – Wtedy zaczęła się pandemia. Policja w Karpaczu dopytywała, dla kogo odśnieżamy podjazd, czy przypadkiem nie mamy gości. Zabraliśmy się za remont sami. Rekonstrukcję ścian ryglowych na piętrze wykonała firma szachulec.pl zgodnie ze sztuką z XVIII w., z modrzewiowych belek, z tynkami wapiennymi.

Takie tynki są w całym domu. Okoliczni wykonawcy dziwili się: – Ale jak to tak, bez cementu?! Nauczyli się więc kłaść je sami, z reprintu z XIX-wiecznej książki o budownictwie.

Wejście do domu nie ma swojego portalu z datą budowy – typowym dolnośląskim elementem. Niestety, wcześniejszy właściciel zdemontował go. Został za to piękny słup piaskowcowy w korytarzu.

– Czasem, kiedy mimo wszystko potrzebowaliśmy wsparcia wykonawców, panowie zatrzymywali się w drzwiach, trącali łokciem i w zdumieniu obserwowali tynkującą Martę – wspomina Filip. – Najprościej położone kable w domu kładła ona – mówi z uznaniem.

On z kolei robił hydraulikę. Kuchennymi zadaniami dzielą się tak jak remontem. Do niedawna kulinaria były domeną Filipa, ale ostatnio wypieki przejęła Marta. Odkąd we Wleniu zamknięto piekarnię i chleb można kupić tylko w supermarkecie, robi też pieczywo. Dania przez dziesięć lat testowali na gościach w Karpaczu. Tam kuchnia była różna, ale w Dwóch Brzozach je się wegetariańsko. Często eksperymentują. – Na przykład pasztet. Za pierwszym razem robiłem go z jakiegoś przepisu, ale przez lata zamienił się w moje danie autorskie – mówi Filip.

Marta jest etnolożką, a on judaistą, nic więc dziwnego, że menu w ich domu ma swój historyczny sznyt. – Rok 1945 był przecież tak niedawno. Tu mieszkali ludzie, ktoś tu coś jadł, co rano było słychać dzwonek ze szkoły, która mieściła się niemal naprzeciwko. Gdy wpadamy na jakiś trop kulinarny z przeszłości, traktujemy go jako uzupełnienie naszego życia.

Inspiracji dla swoich dań szukają w książkach, na przykład u Olgi Tokarczuk, albo w starych jadłospisach

Śląskie Niebo i inne pyszności

– Omlet cesarski to taki „tyrolski oscypek” – wyjaśnia Filip – niemiecka potrawa górska. Pierwszy raz jedliśmy go, odwiedzając przyjaciół w Alpach. Później na jednym ze starych zdjęć schroniska Dom Śląski znalazłem menu i proszę, podawano go wtedy na śniadanie. Nie tylko tam, w wielu miejscach. Dla niemieckich gości nie jest zaskoczeniem. Inspiracją dla „Śląskiego nieba” było z kolei danie opisane przez Olgę Tokarczuk w „Empuzjonie”. Tylko polędwiczki zamienili na wegańskie kotleciki; naszej noblistce mogłaby przypaść do gustu ta wersja.

Gdy w Domu Gościnnym Dwie Brzozy nie ma akurat przyjezdnych, gospodarze snują plany na przyszłość. Jedna stodoła, ta, która latem pełni rolę altany, może z czasem zamieni się w mały domek, do którego oboje się przeniosą? A druga, stojąca przy wjeździe, mogłaby dalej żyć jako wiejska kawiarnia. Najbliższego lata chcieliby sprawdzić, czy to możliwe.

Zdjęcia, TEKST I STYLIZACJA: GUTEK ZEGIER

Zobacz również