Kurpiowskie sioło – dom wiejski na Podlasiu
Domy w PolscePod powiekami od lat nosi obraz prawdziwej wsi. Takiej z drewnianymi podcieniowymi chałupami i stodołami z bali, gdzie po zagrodach chodzą kury i kaczki, a na łąkach pasą się krowy i konie. Tak było pod Przemyślem, gdzie jako chłopiec spędzał u dziadków każde wakacje.
Podobało mu się to proste życie: nie było prądu, więc dzień zaczynał się ze wschodem słońca, a kończył, gdy znikało za horyzontem. Jedyny silnik, na ropę, do maszyn rolniczych, uruchamiało się korbą. Gospodarze wszystko robili sami – kupowało się jedynie sól, cukier i naftę do lamp. Co tydzień piechotą szło się kilka kilometrów do kościoła, bo samochodów nie było.
Dom wiejski, w którym czas się zatrzymał
– Tęskniłem za takim miejscem przez całe życie i wiele lat próbowałem je odnaleźć – mówi Bogdan. – Ale bez skutku, z latami nawet wieś dziadków się zmieniła. Gospodarze stali się bardziej chłoporobotnikami, bo pracowali w mieście, w obejściach panował bałagan, walały się zardzewiałe Syrenki i pralki Franie. Kto mógł, w miejsce starych drewnianych domów budował murowane klocki.
Ale Bogdan się nie poddawał. Na co dzień żył w Gdańsku, jednak 20 lat temu kupili z żoną ziemię ze zrujnowanym gospodarstwem na Podlasiu, tuż pod granicą białoruską, niedaleko wielokulturowego miasteczka Krynki. A także słynnych Kruszynian, gdzie jest meczet i od pokoleń żyje społeczność polskich Tatarów. Miejsce miało znaczenie – to biedne tereny, rzadko odwiedzane przez turystów, więc „cywilizacja” aż tak ich nie zmieniła. Poza tym to właśnie tu, podobnie jak na Podhalu, istniały kiedyś „pierwiastkowe” wsie oddalone od świata, gdzie wszyscy nosili to samo nazwisko. Coś z tego ducha na Podlasiu pozostało.
Najpierw dom wiejski, potem kurpiowskie sioło
Mając już ziemię na skraju Puszczy Knyszyńskiej, w malowniczej, pagórkowatej okolicy, przez niektórych nazywanej małymi Bieszczadami, Bogdan postanowił zbudować sioło, jakie drzewiej bywały.
Zabrał się do tego metodycznie – najpierw objechał wszystkie skanseny w Polsce, by jak najwięcej dowiedzieć się o kryciu dachów strzechą. W gospodarstwie była bowiem stodoła, która miała właśnie taki dach, ale wymagający położenia na nowo, a znalezienie fachowca od tego graniczyło z cudem.
– Ponieważ to Podlasie, gdzie nie ma jezior, strzecha musiała być ze słomy, nie trzciny, jak w innych regionach Polski. Zależało mi, żeby pasowała do tutejszych tradycji – opowiada właściciel. – W końcu udało mi się ubłagać dwóch majstrów po osiemdziesiątce, żeby mi to zrobili. Potem wyszukiwał w antykwariatach książki o przedwojennej drewnianej wiejskiej architekturze.
Tak trafił na piewcę ciesielstwa sławiańskiego, krakowskiego architekta profesora Jana Sasa-Zubrzyckiego, od którego wiele się nauczył. Planował bowiem przenieść kolejne domy z bali z lokalnych wsi.
Dziś na ziemi Bogdana, nazwanej Dolina Łapicze, stoi siedem budynków, każdy odnowiony z użyciem starych materiałów i zachowaniem oryginalnej stolarki oraz pieców. Urządzone są meblami, które właściciel ściągał z komisów w całej Polsce. Niektóre rzeczy, na przykład stare biurko, na rzeźbionej podstawie, są lokalne. – To nie koniec – zarzeka się Bogdan – do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze stodoły i stajni. Chciałbym stworzyć prawdziwe kurpiowskie sioło.
Każdy, kto tu przyjedzie, może przenieść się do przeszłości – sprzed ery technologii i życia pędzącego do przodu.
Ale temu, by w Łapiczach zrelaksować się i nabrać sił, sprzyja jeszcze jedno, prawdziwa ciekawostka, która przywędrowała... z Dalekiego Wschodu. Bogdan to miłośniki chińskiej sztuki feng shui, która mówi, jak budować domy, by ich energia sprzyjała ludziom. Ustawienie każdej chaty konsultował ze specjalistą tej dziedziny, nic więc dziwnego, że jego goście tak dobrze się tu czują.
Więcej zdjęć obejrzysz w GALERII.
Kontakt do właścicieli: facebook.com/DolinaLapicze
TEKST: Agnieszka Wójcińska
ZDJĘCIA: Igor Dziedzicki
STYLIZACJA: Agata Jaworska
Zobacz także: Familok jak nowy, czyli nowoczesne mieszkanie w Nikiszowcu