Córka Agnieszki chwali się w szkole, że mieszka w oborze. Ale to najbardziej dopieszczona obora na świecie! Każdy mebel, każdy drobiazg wyszedł spod ręki gospodarzy.
Kiedy Agnieszka zamieszkała w mazurskim siedlisku, nie było tu ani prądu, ani kanalizacji, po wodę chodziło się do studni. Miała wtedy 22 lata, ale wiedziała już na pewno, że tak właśnie ma wyglądać jej życie – w ciszy, trochę na uboczu.
Wychowała się w podwarszawskich Łomiankach, nigdy jednak nie ciągnęło jej do dużego miasta. Po maturze poszła na uniwersytet, ale... ludowy, w Bieszczadach. Tam przez trzy lata uczyła się haftu, ceramiki, tkała, robiła koronki. I oczywiście malowała, rzeźbiła. Z farbami nie rozstaje się od dziecka, kiedy była małą dziewczynką, bardziej niż lalki Barbie interesowały ją proste kukiełki, które sama sklejała z pozłotka.
W Szczerzbowie najpierw zajęła starą chatę. Żyły sobie tu spokojnie we dwie z małą Matyldą. Agnieszka coraz lepiej odnajdywała się w renowacji mebli, zaczęła odnosić sukcesy jako projektantka. Taka od prawdziwych wiejskich domów, a nie modnych dodatków. Aż pięć lat temu pojawił się Paweł.
– Moja przyjaciółka uparła się, że musi nas zeswatać i zaczęła go tu przywozić – śmieje się Agnieszka. I chociaż takie rzeczy rzadko się udają, to tym razem wypaliło. Paweł został na dobre.
Architekt spojrzał na gospodarstwo świeżym okiem, zwłaszcza na starą oborę. Razem odważyli się na wielki remont. Paweł miał okazję zająć się projektem od innej strony, kiedy zamiast ołówka i myszki bierze się do ręki kielnię i młotek. Trzy lata temu rodzina przeniosła się do „nowego” domu.
– Prawie wszystko zrobiliśmy sami, nawet wylewki! – zapala się Paweł. – A ile się przy tym nauczyłem. Już z fachowcami mogę inaczej rozmawiać, bardziej się przekonałem do tradycyjnych materiałów.
– Oboje lubimy dawać przedmiotom drugą szansę – dodaje Agnieszka. – Stare kufry, krzesła, odrapane żelastwo – to nam się podoba. Ja maluję przede wszystkim na wynalezionych gdzieś deskach, taki recycling art. Lampę w salonie zrobiłam z trzech zdezelowanych misek. Nawet nie trzeba było wiercić, tak były przeżarte rdzą. – Świetna jest, prawda? – wtrąca Paweł. – Znajomi, jak ją zobaczyli, od razu chcieli taką samą.
Drzwi do kotłowni to dzieło Pawła. Obłożył je starymi deskami, spiął metalową listwą z pasa transmisyjnego i skręcił śrubkami z zepsutego pianina. Zaprojektował i zmontował też schody i piękną drewnianą garderobę w sypialni, którą Agnieszka pomalowała na chłodny błękit. Ona również zrobiła kuchnię. – Zupełnie nie wiem, kiedy zostałam zdunką – śmieje się.
Kuchnia wygląda trochę jak sprzed wieku: cegła i glina. Ale to pozory, okap jest na przykład schowany pod drewnianą belką. Nie zabrakło oczywiście prawdziwego pieca chlebowego opalanego drewnem. – Paweł piecze w nim chleb – opowiada Agnieszka. – Wiejski, z czarnuszką.
Blog Agnieszki:
tworczepole.blogspot.com
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Dariusz Radej
stylizacja: Alicja Radej