Za niebieskimi drzwiami: eko życie w 150-letnim, przysłupowym domu
Domy w PolsceChoć jest wczesny poranek, na piętrze słychać wesołą krzątaninę. Justyna nie ma wątpliwości, że to nie słońce ją obudziło, lecz dobiegające zza ściany tupanie dzieci. – W tygodniu ciężko je dobudzić, a w weekend zrywają się o świcie – śmieje się.
Slow life w domu przysłupowym
Dziś sobota. A to oznacza, że będzie ciasto. Trzeba się szybko ubrać i zajrzeć do sąsiada po jajka i mleko. Daniel skoczy po mąkę. – Mamy w miasteczku działający do dziś młyn wodny. Tam kupujemy mąkę, z której wychodzą najlepsze wypieki pod słońcem – mówi.
Po owoce do ciasta nie muszą nigdzie jeździć. Maliny, jeżyny, borówki, a także jabłonie, śliwy i czereśnie rosną w ich ogrodzie. Co tydzień znajdują też pod drzwiami kosz warzyw i owoców od zaprzyjaźnionego ogrodnika. – Nigdy nie wiemy, co nam się trafi, ale mamy pewność, że to świeże, lokalne produkty – wyjaśnia Justyna.
Niedawno przywrócili do życia ukrytą za domem szklarnię – to oczko w głowie Daniela. Ogród uprawiają ekologicznie. Nawet skoszonej trawy nie wyrzucają, lecz suszą na strychu. Latem wyłożą sianem ziemię pod krzewami, a zimą osłonią rośliny przed mrozem. No i koń przyjaciół będzie miał co jeść.
Łużycki dom przysłupowy
Był ich marzeniem. Na terenie Górnych Łużyc jest ich sporo, ale szukali go przez dwa lata, bo nie chcieli rudery, przy której utknęliby na wiele miesięcy. No i musiał być w pobliżu Zittau, w którym wówczas mieszkali i w którym do dzisiaj pracują. Oglądali ich wiele, zanim poczuli szybsze bicie serca. Zadecydował duży ogród i widok na wzgórza Gór Żytawskich – wyjaśniają.
Ich dom ma równo sto pięćdziesiąt lat, ale szczęśliwie się złożyło, że krótko stał pusty. Z zewnątrz był w dobrym stanie, jednak konieczny okazał się generalny remont w środku. Projekt zlecili Beacie Szczudrawie z pracowni „Przez dziurkę od klucza”. – Ona jak rzadko kto zna się na domach w tym regionie.
Przysłupowe domy są bardzo specyficzne chociażby ze względu na niskie stropy. Za jej radą zdecydowaliśmy się na wyburzenie kilku ścian i powiększenie łazienki. Właśnie taki był stary układ pomieszczeń – opowiada Daniel. – Właściciele nie chcieli mieszkać w skansenie, więc już na wstępie ich uspokoiłam, że nie będę namawiać na zostawienie zniszczonego drewna, mebli ani żelazek z duszą – mówi Beata. – Postanowiliśmy potraktować dom z szacunkiem, odnowić, co tylko się da, i tchnąć we wnętrza nieco współczesności.
Nad remontem czuwała nie tylko ona, ale również kierownik budowy oraz… siedem ekip. – Mieliśmy u boku naprawdę dobrych fachowców specjalizujących się w renowacji domów przysłupowych. Jeden z czeladników dodatkowo wprawił mnie w zachwyt swoim strojem – na plac budowy przychodził odziany w białą koszulę, czarne sztruksowe dzwony oraz kamizelkę wysadzaną ozdobnymi guzikami – wspomina z uśmiechem.
W pół roku wymienili instalację elektryczną, gazową oraz wodno-kanalizacyjną, odnowili ściany i sufity, położyli podłogi na parterze, odratowali posadzki na piętrze i kilka par zabytkowych drzwi (pozostałe wykonano na wzór tych historycznych). Odkryli też zasłonięte boazerią belki konstrukcyjne. Ku rozczarowaniu właścicieli nie udało się zostawić pięknej kamiennej ściany w łazience – była zbyt zawilgocona i mogłaby powodować za duże różnice temperatur.
Jeszcze tu będzie pięknie
Beata zaprojektowała dwukolorową kuchnię, którą zrobił niezastąpiony pan Władek. Meble są polskie, jedynie sofy kupili w IKEA. – Codziennie rano przy śniadaniu spoglądamy na wyjątkowy obraz w kuchni. Przedstawia dziewięć morskich horyzontów. To dzieło lokalnego artysty, pierwsze, jakie kupiliśmy z mężem, ma więc dla nas szczególną wartość.
Rytm każdego dnia wyznacza ponadstuletni zegar wahadłowy, który został zrobiony na zlecenie pradziadka Daniela. Pościel przechowujemy w wiekowym błękitnym kufrze, który pochodzi z jego domu rodzinnego – wylicza gospodyni. – Pierwszy dzień po przeprowadzce? – spoglądają na siebie wymownie. – Spędziliśmy go bez stołu w kuchni. Śniadanie jedliśmy na podłodze. Dzieciaki były zachwycone.
– A chwile zwątpienia? – pytam. W końcu remont 150-letniego zabytkowego domu może zszargać nerwy. – Zdarzały się, a jakże. Gdy podłoga w salonie została wykopana na pół metra, a w ścianie brakowało dwóch belek, tak że można było wyjść do ogrodu. Zastanawialiśmy się, czy zakup starego domu był aby na pewno dobrym pomysłem – wspominają. – Na szczęście w porę weszła Beata, rozejrzała się z uśmiechem i powiedziała, że będzie tu pięknie. I miała rację!
Więcej zdjęć w galerii.
Kontakt do projektantki: BEATASZCZUDRAWA.PL
Tekst i stylizacja: Agnieszka Wrodarczyk/ Happy Place
Zdjęcia: Michał Skorupski
Zobacz także: Dom w stylu skandynawskim jak "ręcznie robiony"