Chata w Beskidzie Niskim z panoramicznym oknem zamiast telewizora. Mieszkańcy tego domu znaleźli swój azyl, w którym cieszą się slow life
Domy w PolsceKiedy siedzisz przy tym wielkim oknie, jest obłędnie – mówi Monika. – Ile tam się dzieje! Połyskują ptasie pióra, rozwijają się pąki, plamy światła wędrują po liściach. Czasem przemknie lis czy sarna.
Chata w środku lasu
Trzeba minąć Odrzykoń, wioskę w Beskidzie Niskim. Po trzech kilometrach skręcić w prawo w las, potem przejechać kawałek szutrem, aż do rozwidlenia dróg, i w prawo. Po 60 metrach jesteś na miejscu. Nie przed domem, ale już go widać wśród drzew. Jeszcze kilkadziesiąt metrów ścieżką w dół i znajdziesz się w środku ciszy.
Monika jest z wykształcenia romanistką. Piotr ekonomistą i muzykiem, grał kiedyś w zespole blackmetalowym. Obydwoje kochają slow life i znają się na drewnianych domach. Doświadczenie zdobywali sami, często posiłkowali się filmikami z YouTube’a podczas budowy swojego domu i słynnej już na Podkarpaciu agroturystyki WsiaMać. Dlatego pomyśleli o odratowaniu trzeciej chałupy, tym razem z wieloletnim przyjacielem Markiem. To on znalazł chatę w środku lasu. – Była w strasznym stanie – opowiada Monika. – Od kilkudziesięciu lat nikt w niej nie mieszkał. Brakowało nawet drogi dojazdowej.
Na szczęście 150-letnie belki trzymały się zupełnie nieźle. Zaczęli od wymiany dachu wyłożonego blachą z metalowych beczek, które ktoś próbował rozprostować. Dekarz nie mógł się nadziwić. Wezwali jeszcze zduna, który uratował kuchenny piec. Kolega artysta otynkował go tak, aby „wyglądał na stary”. Instalację elektryczną zrobił zaprzyjaźniony fachowiec. Resztą zajęli się sami, po godzinach. Obydwoje z Piotrem chodzą codziennie do pracy, mają dzieci, gości we Wsiamaciówce, więc łatwo nie było. Pomagał nawet syn Jasiek, mistrz szlifierki i skręcania łóżek. Uwinęli się w pół roku.
Niebiański zapach, czyli... środek na korniki
– Okna odrestaurowałam ja – chwali się Monika. – Było opalanie, szlifowanie, szklenie robił szklarz, i malowanie – dodaje. Podobnie żmudną robotę mieli z sufitem. Belki ukryto pod glinianą polepą. Trzeba było ją zerwać, zeskrobać, a drewno wyszlifować. Ściany w kuchni pokrywała warstwa sadzy, zapewne od otwartego paleniska. Doprowadzenie ich do porządku było wyzwaniem, choć cały czas widać jeszcze ciemniejsze smugi na drewnie. Musieli też zająć się kornikami. Ze strzykawkami w dłoniach tropili wszystkie dziurki. Wiąże się z tym ciekawa historia. – Mamy tutaj w okolicy przepiękne drewniane cerkwie – opowiada Monika. – Zawsze po wejściu do nich uderzał mnie zapach drewna, kadzidła i czegoś niezwykłego. Wydawał się taki… niebiański. Zastanawiałam się, co tak specyficznie pachnie. Dowiedziałam się, kiedy otworzyliśmy baniak ze środkiem przeciw kornikom, to było właśnie to – śmieje się.
Zobacz także:
Wrota zamienione w okno panoramiczne
Gdyby cofnąć się w czasie o 150 lat, zobaczylibyśmy gospodynię krzątająca się w kuchni, w dzisiejszej sypialni był składzik, w drugiej mieszkały kury i barany, a w salonie stały narzędzia i wóz. Belki były ciemne, okna małe, wszędzie panował mrok. Chyba że się otworzyło wrota. To w ich miejscu jest dziś wielkie okno.
Monika ma od lat ten sam patent na urządzanie drewnianych domów. Stara się je rozjaśnić i dodać kolorowe akcenty. Kanapy, zazwyczaj kremowe albo białe, podobnie jak wszystkie tapicerowane meble, kupuje w IKEA. Do każdego pokoju wstawia też wiklinowe fotele. Są wygodne i dodają ciepła. Klimat robią starocie. Kupuje je u handlarzy, w internecie, szuka też domów, które idą do rozbiórki. Często to impuls, chwila zauroczenia. Tak było z komodą. Zobaczyła ją na olx, kliknęła, a potem doczytała, że 100-kilogramowy mebel trzeba odebrać osobiście w Warszawie. – Po cholerę ci to? – pytał Piotr. Przywiezione zdobycze trafiają do drewutni i czekają na swój czas i renowację. – Potem krzesła czy szafki krążą między chałupami, bo raz pasują mi tu, raz tam – śmieje się Monika. Tak było ze szlabankiem, czyli ławą stojącą przy stole. To ciekawy mebel, który można rozsunąć i na nim spać. Stał kiedyś u nich w domu.
Na zakończenie prac dumni, we trójkę stanęli przed domem. Marek cmoknął z zadowoleniem „A to Ci Chata” i tak zostało. Już zaczynają się zastanawiać, jak nazwać następny, który czeka na złożenie przykryty plandekami. Będzie stał wśród drzew, bo Monika i Piotr wyjątkowo… lubią las.
Więcej zdjęć: z domu w Beskidzie Niskim zobacz w galerii
ZDJĘCIA: igor dziedzicki STYLIZACJA: Joanna Kowalczyk TEKST: BEATA WOŹNIAK