Stodoła z niebieskimi drzwiami – siedlisko na Dolnym Śląsku w gospodarstwie po dziadkach
Domy w PolsceStuletnia stodoła zamieniona w siedlisko, wokół bujna przyroda, cisza i spokój. Niegdyś do środka wjeżdżało się zaprzężonym wozem, przez potężne wrota, teraz wchodzi się przez zrobioną na zamówienie witrynę z niebieskimi framugami. Aleksandra z rodziną wróciła tu do wspomnień z dzieciństwa, a swój dom urządziła w stylu eklektycznym, łącząc design z antykami.
W tej opowieści jest coś z… festiwalu w San Remo. A dokładnie – z piosenki Adriano Celentano. Włoski bard zaśpiewał kiedyś o chłopaku, który opuszcza rodzinne strony, ale w końcu wraca, by wykupić swój stary dom. – Ta piosenka jest trochę o mnie – śmieje się Aleksandra, właścicielka malowniczego gospodarstwa na Dolnym Śląsku. – Tyle tylko, że bohater widzi ulicę pełną domów z betonu i tęskni za zielenią, a ja trafiłam do krainy dzieciństwa.
Żyć blisko natury
Włoskie skojarzenia nie są od rzeczy, jeśli cofniemy się w czasie. Jeszcze w XIX w. pradziadek Aleksandry osiedlił się na terenie obecnej Białorusi. Był organistą i przybył z… Włoch. Rodzina opuściła Kresy po II wojnie światowej. Z dobytkiem wsiedli do pociągu i dojechali tam, dokąd sięgały tory. Tak trafili w okolice Lwówka Śląskiego. Mieli kawałek ziemi, dom i stodołę. Aleksandra spędziła tu dzieciństwo, potem rodzina wyprowadziła się do Bolesławca. Pozostało wspomnienie niszczejącego gospodarstwa i marzenie o tym, by kiedyś je wyremontować.
Znów skaczemy w czasie, tym razem do przodu. Aleksandra z mężem i małym synem mieszkają w Warszawie. Pojawia się covid, życie staje na głowie, a ona jest akurat w ciąży. Uciekają przed lockdownami i na zaproszenie cioci wracają do rodzinnej miejscowości. – To było cudowne! – opowiada gospodyni. – Mieliśmy wolność, żyliśmy niespiesznie, przypomniało mi się, jak miło być blisko natury!
Patrząc na ruinę, powzięli z (nieco nieprzekonanym) mężem decyzję: remontujemy! Zaprzyjaźniony lekarz psychiatra oddał istotę planu mało medyczną terminologią: „Żeby podjąć się czegoś takiego, trzeba być wariatem albo wizjonerem”.
Zobacz także: Jak urządzić stary dom sztuką współczesną?
Zobacz także: Siedlisko w starej karczmie na Dolnym Śląsku
Ruina zamieniona w przytulne siedlisko
Tylko ciocia i tata Aleksandry wierzyli, że ten remont ma sens. Ten ostatni dodawał, że „tu najlepiej na świecie się wypoczywa”. Wiedział, co mówi, miał tu ulubioną ławeczkę pod lipą. Ale wszelkie „wariactwo” ma swoje granice. Dom zbudowano w 1889 roku, a na dodatek popadł w ruinę. Za to młodsza o 22 lat stodoła była w niezłym stanie. Postanowili zacząć od niej i urządzić w niej siedlisko. Stąd też wzięła się nazwa miejsca: Stodoła 1911.
– Ze starego domu mam dużo wspomnień, ale to migawki, emocje – opowiada Aleksandra. – Wiedziałam, że wnętrza nie chcę odtworzyć, chodziło raczej o klimat.
O realizację tej wizji poprosiła projektantkę Violettę Cybulską. Ta zakochała się w stodole od razu. – Uwielbiam takie siedliska z historią, może dlatego, że mam starą duszę – mówi. – Tutejsza architektura powstawała na starannie dobranych miejscach, jest w nich jakaś dobra energia i ciepło.
Natychmiast zabrała się do planowania remontu. Ważne było, by zachować jak najwięcej oryginalnego budulca: piaskowca i cegły. Na podłogę trafiło drewno, choć w przedsionku i pokoju kąpielowym jest praktyczniejszy gres. Wyremontowany został tylko fragment stodoły, o powierzchni ok. 170 metrów. Pomieszczenie, wysokie na 8 metrów, podzielono na dwa poziomy. Na dole jest kuchnia, salon i salon kąpielowy, który znajduje się już w piwnicy. Na antresoli dwie sypialnie i pokój telewizyjny.
Niebieskie okna, meble i drzwi
– Kolory dodają wnętrzu energii, wywołują dobry humor i uśmiech – opowiada projektantka. W stodole dominuje błękit. Jak wspomina Aleksandra, okna w starym domu były tak malowane, by odstraszać owady. Violetta z kolei mówi, że przechodząc obok ruiny, zobaczyła przez dziury w ścianie skrawek nieba. Pomyślała wtedy, że dokładnie taki kolor powinny mieć okna i drzwi.
Stodołę urządziły głównie starymi meblami i bibelotami, w dużej mierze uratowanymi z domu rodzinnego Aleksandry. Jak trafnie zauważył sąsiad Adrian, który pomaga przy gospodarstwie, ten dom to prawdziwa Wyspa Skarbów. – Ciągle coś wyciągamy – dopowiada gospodyni. – Stare książki, walizki wyłożone gazetami, ostatnio narty taty. Są deski i belki, ramy od obrazów, a nawet koryta, z których robimy donice. Uwielbiam stare rzeczy, mają duszę, nadaję im nowe przeznaczenie. Aleksandra dba, żeby elementy wystroju były z naturalnych materiałów, najlepiej odzyskanych z Wyspy Skarbów. Dla niej to uratowane wspomnienia.
– Ta stodoła to niekończąca się historia z wielkim potencjałem – podsumowuje projekt Violetta. Mąż Aleksandry śmieje się, że także studnia bez dna, a Aleksandra dodaje: – Każdy kamień ma tu historię, tajemnicę. To pobudza wyobraźnię. Jest tyle rzeczy do odkrycia. Chciałam, żeby moje dzieci miały wspomnienia jak ja, poczuły wolność, mogły się włóczyć po okolicy czy obserwować mrówki w trawie. To miejsce jest tak naprawdę dla nich.
Zobacz wiecej zdjęć wnętrz stodoły w galerii
ZDJĘCIA: MICHAŁ SKORUPSKI STYLIZACJA: AGNIESZKA WRODARCZYK/HAPPY PLACE
TEKST: STASZEK GIEŻYŃSKI