Peet i Ruud zaraz usiądą z wielką rodziną do świątecznej uczty. Tu, gdzie nakryto do stołu, mieszkały kiedyś kare rumaki, a nad głowami kłębiło się siano.
Rustykalne święta w holenderskim domu dla dużej rodziny
Trzydziesta siódma Wigilia w tym domu. Nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu – Peet kładzie na stole kolejną świecę. – Dekoracje robię sama z tego, co znajdę w ogrodzie. Tylko choinkę kupujemy na targu. Ze stołem w święta zawsze jest problem, bo trudno wszystkich pomieścić. Jeden nie wystarczy! Ja i mój mąż mamy po dziewięcioro rodzeństwa. Do tego trójka naszych dorosłych dzieci i wnuki. Wyobraźcie sobie ten gwar!
Dom na starej farmie w Brabancji
Ale może zaczniemy od początku? Oboje wychowaliśmy się w okolicy. Oeffelt to jedna z najstarszych wiosek w północnej Brabancji. Cicho tu i spokojnie, obok płynie rzeka Moza. Za każdym razem, gdy tędy przejeżdżaliśmy, wzrok uciekał w stronę uroczej starej farmy. Pewnego dnia w przypływie młodzieńczego entuzjazmu zapukaliśmy do drzwi. Otworzył zgarbiony staruszek. Zapytany, czy może dom nie jest przypadkiem do wynajęcia, odesłał nas do brata. A ten... odesłał nas z kwitkiem. Ale, ku naszemu zdziwieniu, telefon zadzwonił rok później. Przez osiem lat wynajmowaliśmy farmę, aż w końcu mogliśmy ją kupić.
Pierwszy wprowadził się Ruud. Mieszkał sam prawie przez rok. W tamtych czasach nie uchodziło, by para pomieszkiwała razem przed ślubem. Ale nie nudził się! Farma wyglądała niemal tak samo, jak w XVI wieku, kiedy ją wybudowano. Nie było wody, prądu, kanalizacji. Dawniej wszystkie domy stawiano tu na planie litery L. W krótszej części urządzono domostwo, a za nim stajnię. Peet: – Na szczęście trafił mi się inżynier. Ruud doskonale wiedział, jak poradzić sobie z tymi starymi murami. Ciągnący się latami remont stał się częścią naszego życia. A przy tak licznej rodzinie nietrudno o dodatkowe ręce do pracy. W sobotę moja mama zawsze przygotowywała dla wszystkich wielki gar smażonego ryżu, który tata przywoził nam na miejsce. Do dziś mam ten garnek. Przypomina mi, jakie fajne to były czasy.
Nie spieszyli się z urządzaniem. Bardzo chcieli jak najwięcej zrobić sami. Kiedy coś się psuło, próbowali to naprawić tradycyjnymi metodami. Tak jak elewację domu. – Zmieszaliśmy cement z wapnem i gliną, by przypominał oryginalną fasadę. Pozwoliliśmy sobie też dodać małe okienko w kuchni, żeby zawsze można było mieć dzieci na oku, gdy bawiły się w ogrodzie – mówi Peet. – Zdarzały się też niespodzianki. Za zbutwiałymi deskami na ścianie odkryliśmy stare palenisko. Dawniej ogień rozpalało się bezpośrednio na ziemi. Przez pierwsze miesiące też tak robiliśmy, ale to zbyt niebezpieczne i szybko sprawiliśmy sobie piec z prawdziwego zdarzenia.
Zielone drzwi w pokoju dziennym kryją ulubione miejsce dzieci – łóżko skrzynkowe. Uwielbiały się tam chować, gdy były małe. Jeszcze sto lat temu było tu takie w każdym domostwie. Spano w nich za lekko uchylonymi drzwiami, by nie trzeba było ogrzewać całego domu w nocy. Peet: – Przez te wszystkie lata nagromadziło nam się sporo staroci. Kolekcję mosiężnych czajników i porcelanowe wazy ustawiam jedne na drugich. Wyglądają ciekawiej niż w równych rzędach. Najstarsze mają ponad trzysta lat.
Koszyk, który stoi przy kominku, Ruud dostał od ojca. Kiedyś służył mu jako ul. Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Nawet jak zdecyduję się na coś nowego, to w dawnym klimacie. Reprodukcję „Dziewczyny z perłą”, którą namalował brazylijski artysta Julio Ghiorzi, wypożyczyłam z galerii w Amsterdamie, ale obraz tak dobrze tu pasuje, że w końcu go kupiłam. Podobno dzieci szykują dla nas na Gwiazdkę rodzinny portret. Nie mogę się doczekać! Tylko gdzie ja go powieszę?
Peet i Ruud Schreuderowie prowadzą agroturystykę: grauwehof.nl
Tekst: Magdalena Burkiewicz, Mieke Vendel
Stylizacja: Wilma Custers
Zdjęcia: Ivar jAnssen/ Features & more