Jestem szczęściarą – przyznaje Christine. – Upolowałam jeden z najładniejszych domów w okolicy. I najstarszych – jest z 1760 roku! Kochany staruszek... Postawił moje życie na głowie. A wszystko przez przypadek.
Do trzech razy sztuka
Przyjechałam kiedyś nad bałtycką zatokę Schlei z moim chłopakiem, zapalonym surferem. Obydwoje pracowaliśmy wtedy w agencji reklamowej i mieszkaliśmy w Hamburgu, to był taki wypad weekendowy. Mój chłopak szalał na desce z żaglem i o mnie kompletnie zapomniał, a ja wolę bardziej tradycyjne rozrywki, na przykład spacery. Tak trafiłam na to cudo ze strzechą na dachu.
Najpierw tylko sobie wyobrażałam, że mógłby być mój, ale za tydzień znów pojechałam nad Schlei. Miałam już wówczas naprawdę dość mojej pracy, stres i tempo po prostu zwalały mnie z nóg. To właśnie dom podsunął mi myśl, że można inaczej. Wracałam jeszcze ze trzy razy. I w końcu go kupiłam.
Rzucić wszystko i wyjechać na wieś?
Ale nie rzuciłam pracy ot tak, z dnia na dzień. Jakoś musiałam przecież zarobić na remont.
W środku dom nie robił już takiego wrażenia jak z zewnątrz. Dużo mebli z lat 80., nic ciekawego. No i praktycznie wszystko do wymiany. Na szczęście nie jest duży, ma niecałe 70 metrów. Wymieniłam dach, podłogi, zrobiłam całkiem nową, wygodną łazienkę. Szlifowałam sobie kolejne mebelki, wymyślając jednocześnie hasła reklamowe. I tak minął rok.
W końcu rzuciłam agencję i przeniosłam się tu na stałe. Akurat była wyjątkowo surowa zima. A tu tak przytulnie. Paliłam w starej kozie, zrobiłam sobie legowisko z owczych skór i tak spędzałam całe dnie.
No, właściwie tylko kilka, bo był huk roboty. Chłopak gdzieś się po drodze zapodział, ale za to pomogli mi rodzice. Tata odnowił stare drzwi wejściowe i sam zrobił ten zagłówek do łóżka z desek. Zdolny, nie? Zresztą wiedział, że będą mnie tu potem odwiedzać w wakacje, więc warto się było starać.
Wakacje cały rok
Schlei to wymarzone miejsce na wycieczki. Mamy tu park krajobrazowy, zielone pagórki, całe kilometry łąk. Kiedyś zapuszczali się w te okolice wikingowie. Założyli dużą osadę Hedeby, teraz jest tam skansen. Z jednej strony wąska zatoka wbija się głęboko w ląd – to na niej w lecie aż się roi od żeglarzy i surferów. A z drugiej jest Zatoka Flensburska i za nią już Dania.
Ten region też kiedyś był duński. Dlatego nie miałam żadnych skrupułów, aby urządzić się na skandynawską modłę. Bywam na duńskich pchlich targach, jakie tam są skarby! Te wszystkie stare lustra właśnie stamtąd przywiozłam. Także żyrandol do salonu i tę metalową sofkę, którą zresztą od razu przejął mój pies. Białe mebelki, szare ściany i podłogi – za oknem mam tu wystarczająco dużo kolorów. Prosto z salonu jest wyjście do ogrodu, wcale nie tak malutkiego jak domek i w dodatku ze strumykiem. Niedużym, ale jak miło się w nim brodzi w upalne dni.
Mam też w ogrodzie sporo starych jabłoni i czereśnie, nie mogę się doczekać, kiedy zakwitną. Zaraz buchnie wiosna, to się dopiero będzie działo. Na razie pojawiły się przebiśniegi.
Tekst: Eliza Otto
Zdjęcia: André Reuter/House Of Pictures
Stylizacja: Miriam Hannemann/House Of Pictures