Kiedy Frida i Anders opuścili wieś, myśleli, że to na zawsze. Ale w mieście wytrzymali tylko kilka lat.
Stukot maszyny do szycia słychać aż na cichej uliczce, choć okna jeszcze zamknięte, bo chłodno. Frida postanowiła, że przed Wielkanocą uszyje nowe, żółte poduchy do salonu. Musi się pospieszyć, czasu już mało. Znają się z Andersem jak łyse konie. Dzieciństwo spędzili w wiosce Tvärålund w Västerbotten, dość odludnej szwedzkiej prowincji na północy. Miasteczka w herbach mają tu renifery albo łososie. W pobliskiej Zatoce Botnickiej ryb jest z pewnością więcej niż ludzi w otaczających ją lasach.
Oboje kochają wieś, lecz wyjechali, żeby zakosztować świata
Osiedli niezbyt daleko – w Umei. Skończyli studia, trochę poszaleli, ale gdy urodził im się drugi syn, postanowili, że czas zakończyć przygodę z miastem i wrócić do rodzinnej miejscowości. – Marzyło mi się dla synów takie dzieciństwo jak w książkach Astrid Lindgren, gdzie dzieciaki buszowały po lasach, hodowały kury, jagnięta, łowiły raki, spały w stodole i ganiały latem z kolegami od rana do nocy na świeżym powietrzu. W mieście można o tym tylko pomarzyć, co innego na prawdziwej farmie, i to w pobliżu domu dziadków – mówi Frida. – Mogliby jeździć do szkoły rowerem, cieszyć się bliskością lasów i jezior. Zresztą ja też miałabym tu wszystko, czego potrzebuję. Do sklepu minuta, do przedszkola, w którym pracuję, pięć minut spacerkiem.
Dom na skraju lasu: białe wnętrza z drewnem i żółtymi akcentami
Uczciwie przyznaje, że sami też tęsknili za wsią. Wolne chwile w Umei spędzali na starociach i zbierali bibeloty, które ustawią w swoim nieistniejącym domu. Znaleźli go w 2009 roku. Biały drewniak z 1937 roku, otoczony kamiennym murkiem. Wyglądał, jakby go zbudowano na zamówienie ich rodziny. Na czas remontu zamieszkali z chłopcami u dziadków – trochę było do zrobienia, bo w łazience ciekły krany, ze ścian zwisały tapety, a w pokojach, nie wiadomo po co, obniżono sufity – ale uwinęli się w trzy miesiące. – Kiedy zdjęliśmy wykładziny z podłóg, z ukrycia wyłoniły się piękne, rustykalne deski – mówi Frida. – Zdarliśmy podwieszone sufity,i niespodzianka! Wnętrza wysokie prawie na trzy metry!
To, że nikt domu nie remontował od lat 50., uznali za miły zbieg okoliczności. Dzięki temu ocalało mnóstwo oryginalnych detali i mebli, które dziś trudno byłoby zdobyć. Dopełnili je skarbami znalezionymi na pchlich targach – proste, skandynawskie meble sprzed lat doskonale pasują do tego, co i dziś jest na topie, podobnie jak ryciny na ścianach.
Frida uwielbia rośliny, więc zadbała o to, by wszędzie było zielono. Ostatnio wyżywa się, szyjąc poduszki, robiąc aplikacje, przemalowując stare meble i dobierając do wszystkiego fajne detale. – Tradycja urządzania domów malowanymi na biało meblami sięga u nas epoki gustawiańskiej – opowiada. – Ja postanowiłam przełamać te biele tekowym drewnem i odrobiną żółci – a to pomalowałam na jaskrawy odcień krzesełko, a to fotelowi dodałam cytrynowe skarpetki. Ostatnio znalazła na pchlim targu krzesła do jadalni, które „zrobiły” cały pokój. Mają dobrze pod pięćdziesiątkę, ale ten właśnie oldskulowy model często widzi się w designerskich domach. Kobieta, która je sprzedawała, uparła się, żeby Frida wzięła wszystkie cztery, dała nawet specjalnie zniżkę, żeby ją skusić. Frida: – Cieszę się, że dałam się namówić. Razem wyglądają świetnie.
Do prac stolarskich wziął się Anders, pomagali mu wujek stolarz i sąsiedzi. Najbardziej dumni są z tego, że tyle potrafili zdziałać sami. – Wciąż mamy oczywiście listę rzeczy do zrobienia, np. budowę nowej werandy – mówi Frida – ale czekamy na właściwy moment, żeby to remontowanie nas nie przytłoczyło. Teraz pora nacieszyć się nowym życiem!
Frida uwielbia rośliny, więc zadbała o to, by wszędzie było zielono. Ostatnio wyżywa się, szyjąc poduszki, robiąc aplikacje, przemalowując stare meble i dobierając do wszystkiego fajne detale. – Tradycja urządzania domów malowanymi na biało meblami sięga u nas epoki gustawiańskiej – opowiada. – Ja postanowiłam przełamać te biele tekowym drewnem i odrobiną żółci – a to pomalowałam na jaskrawy odcień krzesełko, a to fotelowi dodałam cytrynowe skarpetki. Ostatnio znalazła na pchlim targu krzesła do jadalni, które „zrobiły” cały pokój. Mają dobrze pod pięćdziesiątkę, ale ten właśnie oldskulowy model często widzi się w designerskich domach. Kobieta, która je sprzedawała, uparła się, żeby Frida wzięła wszystkie cztery, dała nawet specjalnie zniżkę, żeby ją skusić. Frida: – Cieszę się, że dałam się namówić. Razem wyglądają świetnie.
Do prac stolarskich wziął się Anders, pomagali mu wujek stolarz i sąsiedzi. Najbardziej dumni są z tego, że tyle potrafili zdziałać sami. – Wciąż mamy oczywiście listę rzeczy do zrobienia, np. budowę nowej werandy – mówi Frida – ale czekamy na właściwy moment, żeby to remontowanie nas nie przytłoczyło. Teraz pora nacieszyć się nowym życiem!
Tekst: Mariana Schroeder i Joanna Halena
Stylizacja i zdjęcia: Cecilia Möller/ Living4media