Poznajcie pszczelarzy, którzy wożą pszczoły tam, gdzie kwitną lipy albo nawłoć, aby robiły gatunkowy miód. A do tego grają im na skrzypcach
Regionalne przysmakiSwoją pasiekę wożą po całej Warmii i Mazurach, a czasem nawet pod zachodnią granicę. Po co? Żeby pszczoły robiły gatunkowy miód z różnych roślin: rzepakowy, faceliowy, z nostrzyka, gryczany i z nawłoci. Wyróżnia ich też, że swoim pszczołom grają na instrumentach, bo Maciek i Marek poznali się lata temu w Podróżnym Kolektywie Skrzypcowym, dzięki muzyce tradycyjnej.
Bractwo ze specjalizacją
Bractwo Pasieczników Wędrownych tworzą Maciej Żurek (socjolog) z przyjacielem Markiem (etnologiem). Do Bractwa należą również: ojciec Jerzy (wynalazca) i syn Antek (student psychologii). Każdy ma swoje zadania: Marek działa w pracowni – odsklepia ramki, wiruje miody, Maciej wychowuje roje, decyduje o zbiorach, dogląda pszczół. Tata Macieja, Jerzy, jest zawziętym technologiem, zawsze próbuje ulepszyć rzeczy, które dobrze działają. Jego autorstwa jest większość sprzętów używanych w pracowni, w której nie tylko wirują miód, ale i tłoczą oleje. To dzięki jego wynalazkom miód kremowy od Bractwa Pasieczników Wędrownych jest tak idealnie gładki.
Zamieszkać na wsi, hodować pszczoły
– Czy pszczoły lubią, kiedy im gramy? Dobre pytanie… – zastanawia się Maciej. – One nie słyszą, ale czują wibracje. Ważne jest więc tempo, rytm. Jeśli im odpowiada, jeśli z nimi współgramy, nie musimy przy pracy nawet okadzać ula. Gdyby pszczoły na nas reagowały, to by oznaczało, że im przeszkadzamy. Tymczasem one całkowicie ignorują muzykę, co jest chyba dowodem najwyższej akceptacji.
Siedzimy na werandzie jego domu na Warmii, przed nami rozciąga się pastwisko, w cieniu drzew nad strumieniem odpoczywają konie, na sąsiednim wzniesieniu stoi jedyny widoczny dom. Wielkie królestwo uli jest po drugiej stronie siedliska. Pasieka Bractwa liczy 280 rodzin. W sezonie nieustannie podróżują.
Lata temu z serdecznym przyjacielem Piotrem postanowili zamieszkać na wsi. Kupili 4 hektary, podzielili na pół. Dom Piotra to właśnie ten, który widać na wzgórzu. W tamtych czasach sam fakt posiadania ziemi powodował, że właściciel mógł zostać rolnikiem. – Będę tylko kosił łąkę i tak zostanę gospodarzem? – dumał Maciej. Dylemat pomogła rozwiązać znajoma, której ojciec miał ule. – A może założyłbyś gospodarstwo pasieczne? Zapadła szybka decyzja, odbył przeszkolenie u ojca pomysłodawczyni i kupił 60 uli. – Wtedy człowiek uczy się błyskawicznie – śmieje się dziś.
Najbardziej zaskoczyła go nieprzewidywalność tempa.
Pszczoły i tradycyjna muzyka
– Zaglądasz wiosną do ula, a tam niemal nic się nie dzieje. I zaczyna się niepokój. Co to będzie, nie zdążą się rozmnożyć do pełni sezonu. A dwa tygodnie później w ulu aż huczy. Przełom marca i kwietnia to czas, kiedy pszczoły zbierają pierwszy nektar – wierzbowy. Zrobiony z niego miód jest tylko dla nich, świetnie się na nim rozwijają, a pyłek służy do samoleczenia po zimie. To, co my w przyrodzie postrzegamy jako pełnię wiosny, przełom maja i czerwca, dla pszczół jest szczytem sezonu. Królowa składa do 2000 jaj na dobę. Wtedy rodziny są największe – jedna liczy nawet 50 000 sztuk, a w ulu jest zapotrzebowanie na około 100 kg miodu rocznie (my podbieramy 30 kg). Cały ten trud produkcji ma dwa cele: wydanie roju oraz przygotowanie się do zimy tak, żeby przetrwać. Nad wyrojeniem człowiek próbuje mieć kontrolę – we właściwym momencie przenosi część pszczół i ramek z czerwiem do nowego ula i podkłada nową królową. W przetrwaniu zimy próbuje zaś pomóc, dokarmiając roje po sezonie. Kiedy na zewnątrz mróz sięga -20 stopni, w ulu jest 20 na plusie. Na wytworzenie takiej energii trzeba paliwa!
W trzecim roku było już 200 rodzin. Więc gdy przyjaciel Maćka, Marek Szwajkowski – etnolog, bębniarz i śpiewak – zaproponował, że pomoże przy pszczołach, przyjęto go z otwartymi ramionami. Bractwo zostało zawiązane. Dołączył do nich jeszcze starszy syn Maćka – Antek, posiadacz dwóch czarnych pasów w sztukach walki. Pomaga przy przewożeniu pasiek, bo w tej robocie trzeba mieć krzepę. Jest także wprawnym skrzypkiem; od taty przejął zamiłowanie do tradycyjnej muzyki tanecznej.
Wycieczki po dobry miód
Czemu Bractwo jest wędrowne? By mieć gatunkowe miody, ule trzeba przewieźć w miejsca, gdzie pszczoły będą miały dostęp do innych roślin. Pasiecznicy wożą swoje pszczoły na czyste łany rzepaku, facelii, nostrzyka, gryki. Wyszukują dla nich stare aleje lipowe oraz lasy pełne malin i kruszyny. – Wieczorem, kiedy pszczoły są już „w domu”, zamykamy „drzwi”, czyli wylotki, i pakujemy ule na przyczepy – mówi Maciek. – W drodze trochę rzuca, ale za to gdy rano wylatują z ula i trafiają na kwitnące i pachnące pola, zaraz zapominają o trudach podróży i biorą się do pracy.
Najdłuższa trasa to 270 km – rodziny jadą na nawłoć w pradolinę Wisły. To jedyny miód, który nie pochodzi z Warmii i Mazur. Pozostałe pozyskiwane są lokalnie, co nie znaczy, że blisko. Na jedno z ostatnich dużych wrzosowisk pszczoły jadą 170 km. W przyczepie mieści się 35 uli (z wentylowanymi podłogami, wszystko według konceptu pana Jerzego), żeby rodziny bezpiecznie przetrwały drogę. Pszczeli oddział podróżniczy zostaje w jednym miejscu na miesiąc. A potem rusza w drogę do kolejnego czystego i pachnącego zakątka. Pakują ule na przyczepy i wio!
ZDJĘCIA, tekst i stylizacja: gutek zegier
Kontakt do bractwa: bractwopasiecznikow.pl